Gdy parę dni temu nadrabiałem sobie zaległości z serią Dożywocia, epidemia można powiedzieć, że była częściej tematem plotek i żartów, niż poważnych obaw. Dziś już chyba jest trochę inaczej. I może dlatego, mimo całego ładunku magii, humoru jakie są w tej powieści, to w głowie jednak zostaje to, że jest w niej też temat całkiem poważny – gdy ludzie czują się stosunkowo bezpieczni głęboko w d… mają ostrzeżenia lekarzy, profilaktykę i wszystkich bliźnich… A dopiero gdy zbliża się poważne zagrożenie, które może dotknąć również ich samych, zaczyna się panika. A rozsądku brakuje u wielu i w jednym i w drugim przypadku. Co nam dadzą dziś krzyki, że gdzieś usłyszeliśmy, że testy nie są robione, że ludzie czekają w niepewności, że służby reagują zbyt wolno – chyba jedynie to, że potem lekceważone są zalecenie odpowiednich służb, bo podejrzewamy ich o nieuctwo i nieprofesjonalizm. My wiemy lepiej… Normalnie krew człowieka zalewa.

Jak ja dobrze rozumiem odczucia Ody Kręciszewskiej, lekarkę z powołaniem, gdy szlag ją trafia i ręce jej opadają, przy spotkaniach z mędrkującymi o zagrożeniach jakie niosą szczepionki, antybiotyki, lekarze…. Naczytali się w internecie i wiedzą lepiej. I pal licho jak sam w to wierzysz, ale jeżeli niczym apostoł nowej wiary chcesz uratować wszystkich, wmawiając im, że tylko „medycyna” (naturalna, niekonwencjonalna, czy jakakolwiek inna), mam moc uzdrawiania, to niech cię drzwi ścisną.

Zacząłem emocjonalnie i niby nie na temat książki, ale jakoś ten wątek, niby drugorzędny, ale istotny w obliczu tego co się wyrabia, po prostu mnie poruszył. To teraz już spokojniej o samej książce.

Niby połączona jest jako cykl z Dożywociem, ale konkretniej to raczej z opowiadaniem „Szaławiła”, które ma inną bohaterkę. Na zgliszczach Lichotki zamieszkała kobieta, która znalazła tu swoje miejsce, a ono pomogło jej odkryć jej drugą naturę. Oda jest bowiem wiłą, choć na co dzień pewnie nikt jej o to nie podejrzewa, co najwyżej podejrzewa piękną lekarkę o jakieś dziwactwa – kto to bowiem mieszka z kozą w domu? Dobrze, że nie przyglądają się tej kozie bliżej, bo przecież to rogate stworzenie nie ma rodowodu w parzystokopytnych, a raczej tych rogatych, z piekła rodem. Bazyl stanowi tu niesamowite źródło komizmu i to nie tylko ze względu na uroczą wadę wymowy. Sympatyczny czort gra na konsoli, warzy piwo i wciąż eksperymentuje, mimo próśb Ody by się ustatkował i uważał, ze względu na dziwne rzeczy jakie dzieją się w okolicy ich domu.

Może to jedynie wrażenie, ale mimo sporej dawki humoru i sympatycznych postaci, „Oczy uroczne” są książką poważniejszą niż poprzednie części „Dożywocia”. I nie chodzi jedynie o mrok, o zmagania z siła ciemności jakie próbują przeciągnąć Kręciszewską na swoją stronę, ale również o to co w niej samej się kotłuje i w sercu i w głowie. Odrobina sercowych dylematów, do tego złość na ludzi z ich niezrozumiałymi czasami dla niej słabościami i najważniejsze – odpowiedź sobie samej na pytanie kim tak naprawdę jest.

Marta Kisiel udowadnia, że nawet jeśli początkowo definiowano jej twórczość jako proste fantasy, baśń z wątkami humorystycznymi dla młodzieży, to w tej chwili wykreowany przez nią świat coraz bardziej się rozrasta. Niezmienne zostają przesympatyczne postacie, elementy mitologii słowiańskiej, humor i bardzo ciekawa mieszanka realności i mrocznej magii, która jest tuż, tuż. I jeżeli człowiek lekceważy naturę, zdrowy rozsądek, zatraca się w egoizmie, szybko może okazać się, że zło się w nim zagości i łatwo nie wyjdzie.

Nie ma to tamto. Rzecz warta przeczytania, a ja szykuję się już na Płacz, czyli kontynuację drugiego cyklu autorki.

Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Foto: Ewa Milun-Walczak, www.miluna.pl