Na okładce jesienne widoczki i to rzeczywiście proza idealna na te dłuższe wieczory, gdy za oknem już ciemno, ale w Tobie jeszcze trochę życia i wcale spać się nie chce. Jedni lubią zatopić się w jakichś kryminalnych intrygach, ale są też tacy, którzy wolną bardziej życiowe historie. I taka właśnie jest Strout. Prości ludzie i ich życie – dziadkowie, rodzice, dzieci, sąsiedzi, znajomi, przyjaciele… W niewielkich społecznościach zawsze jesteś w kręgu zainteresowań innych ludzi, trudno być samotnym, nawet jeżeli chcesz żeby wszyscy zostawili cię w spokoju. Wszystko co robisz, mówisz, może być oceniane, omawiane, rozkładane na czynniki pierwsze.

Historia Strout z jednej strony wzruszają, są pełne ciepła, ale i potrafią boleć, bo też przecież właśnie takie jest życie.

Małe miasteczko w Nowej Anglii i pastor, który przybył tu nie tak dawno, pełen ambicji i nadziei. Dziś Tyler Caskey nie ma ani jednego ani drugiego. Starał się być zawsze dla ludzi, starannie przygotowywał swoje kazania, gdy jednak zmarła jego ukochana żona, coś w nim pękło. Zapada się coraz bardziej w sobie, nie rozumie do końca tego co dzieje się wokół niego, czego oczekują inni. Tak łatwo powiedzieć: masz dzieci, parafię, weź się ogarnij, znajdź nową żonę…

Przyglądamy się jemu, jego córce, również coraz bardziej zamkniętej w sobie, zaniedbywanej, odrzucanej przez rówieśników, kobiecie, która pomaga im w prowadzeniu domu, niektórym parafianom, powracamy do wspomnień z pierwszych miesięcy pobytu pastora w miasteczku. I niby niewiele się dzieje, ale to nie znaczy, że nie jest interesująco. Elizabeth Strout ma dar, by w tych prostych, codziennych czynnościach, rozmowach i przemyśleniach, uchwycić tyle prawdziwych emocji, by poruszyć nasze serca. Jakaś plotka, niezgrabność poczyniona w relacji, czy nawet okazanie zmęczenia, czy niechęci do rozmowy, może zmienić tak wiele, uruchamiając całą falę uczuć.

Tym razem to nie jakieś traumy z dzieciństwa, molestowanie czy przemoc są na pierwszym planie i nawet nie problemy namacalne – choćby finansowe, najciekawsza jest warstwa psychologiczna, czyli zmaganie się z własnymi wątpliwościami, bezradnością, przeżywanie żałoby, może poczucia winy. Im bardziej pastor stara się funkcjonować jak dotąd, tym bardziej czuje się osamotniony i nierozumiany. Gdy stara się swoim wiernym wyłożyć różnice między łaską ofiarowywaną i tą na którą staramy się zasłużyć, sam gubi się nie tylko w teologicznych rozważaniach, ale i w życiu, nie potrafiąc przyznać się do słabości, zwątpienia, ciemności. A jego rozterki są czymś czym zaczyna żyć całe miasteczko. Dobrze udało się uchwycić tą atmosferę małych społeczności, gdzie prywatne sprawy często stają się własnością publiczną, a im więcej ktoś ma sam za uszami, tym bardziej jest skłonny do potępiania i rzucania podejrzeń.

W jaki sposób rozpoznać znaki od Boga, poczuć Jego obecność i zaznać ukojenia? „Trwaj przy mnie” nie jest religijnym cukierkiem, który przyniesie łatwe odpowiedzi. Strout raczej wskazuje na ludzi, na nas samych, nie na niebo. Mimo wszystko tym razem w jej prozie można dostrzec światło nadziei.

Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Foto: Ewa Milun-Walczak, www.miluna.pl

2 KOMENTARZE