Przyznam się do tego, że łezka mi się na „Narodzinach gwiazdy” zakręciła. Niby dość banalna historia, ni to romans, ni to melodramat, ma w sobie jednak sporo elementów, które wyróżniają tą produkcję z masy innych.
Najjaśniejszym z nich jest… Lady Gaga. Cholera, przeszło mi to przez gardło. Niby słyszałem sporo informacji, że zagrała świetnie, że nie ma co jej postrzegać jedynie przez to co ukazuje się o niej w mass mediach (a lubiła szokować), nie spodziewałem się jednak, że zobaczę w niej tyle naturalności i szczerości. Może odnalazła w tym scenariuszu kawałek siebie?
Bradley Cooper miał nosa żeby do swojego reżyserskiego debiutu poszukać kogoś, kto dotąd nie był kojarzony od aktorskiej strony. Dzięki temu Ally (Lady Gaga) wydaje nam się tak świeża i autentyczna. Jest po prostu zwyczajna, przeciętna, dlatego patrząc na nią wierzymy w to, że to jej historia, w jej kompleksy, obawy przed tym by śpiewać własne teksty, w to że choć ma dobry głos, nie ma szans, żeby się przebić na dużą scenę, bo nikt jej nie da szansy, choćby ze względu na brak urody. I właśnie w pierwszej połowie filmu najbardziej ją kochamy, rozumiemy ją i kibicujemy. Bo oto spełnia się jej sen, w który nie potrafi nawet uwierzyć. Spotyka nie tylko fascynującego faceta, z którym dobrze się rozumie, który w nią wierzy, ale dzięki niemu nagle ma szansę stanąć na wielkiej scenie, przełamać swój strach.
Bradley Cooper gra gwiazdę muzyki country, faceta który jest już trochę wypalony, koncerty najczęściej gra na niezłym rauszu, nie ma z tego już żadnej frajdy. Przy niej, odżywa na nowo, zapomina nawet na chwilę o tym, że długo pewnie nie utrzyma się już na szczycie, bo traci powoli słuch. Ta dziewczyna dostaje od niego szansę i energię, ale jednocześnie i jemu ratuje życie, wyciąga go z dołka, z dragów i alkoholu. Wielka miłość…
To co dla niego było w Ally autentyczne, pociągało go i dlaczego chciał ją promować, szybko jednak biznes muzyczny chce przerobić po swojemu, chcą mieć gwiazdę formatu takiego, jakiego on na pewno jej nie zapewni. Czy kelnerka, która dotąd jedynie marzyła o sławie, może się temu oprzeć? To chyba najciekawszy motyw tego obrazu: pokazanie jak różnią się ich spojrzenia na to co robią, na tworzenie. On stawia na szczerość i prostotę, ona święcie wierzy, że jej nie traci, gdy opakuje ją w sreberka, świecidełka, wielkie show… Przeskok gatunkowy spory, można w tym usłyszeć echo tego co naprawdę muzycznie robi Lady Gaga, ale cały czas mamy też w głowie, że ona naprawdę ma świetny głos, potrafi śpiewać, a nie jedynie skakać i przepuszczać swój głos przez elektroniczne urządzenia.
Niby chwilami to co widzimy jest dość przewidywalne, ale i tak wiele scen autentycznie wzrusza. Kapitalnie udało się pokazać wszystkie sceny muzyczne, mimo że przecież Cooper nie jest zawodowym muzykiem, jest w tym autentyczna energia i serce. Naprawdę warto zobaczyć i usłyszeć ten duet aktorski na scenie.
Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Źródło zdjęć: www.wbep.pl