Moje upodobanie do kryminałów retro, do poznawania nowych miejsc i ich historii, sprawia, że powieści niektórych autorów wypatruję szczególnie z dużą intensywnością. Co prawda Krajewski już mi się trochę przejadł, a Wroński właśnie ogłosił, iż porzuca na jakiś czas Maciejewskiego, ale mam nowego ulubieńca. Trzecia powieść Krzysztofa Bochusa potwierdza, iż zasługuje on na uwagę nie mniejszą niż wcześniej wspomniani dwaj jego koledzy po piórze. Podobnie jak Marek Krajewski, umieszcza on akcję na terenach, które przed drugą wojną światową nie należały do Polski, wiemy o nich być może dlatego tak mało, nie rozumiejąc do końca tych wszystkich wpływów, mieszania się kultur, narodów, języków i religii.
Oba totalitaryzmy, które przetoczyły się przez nasze ziemie, chciały mieć pod swoim władaniem jednolitą masę, nie lubiły różnorodności, dlatego z taką satysfakcją pozwalały na niszczenie śladów po innych grupach etnicznych, dokonywały przesiedleń, uprzykrzały życie na różne sposoby. Dziś jednak możemy już z szacunkiem dla przeszłości, z ogromną ciekawością i dla ubogacenia przyszłych pokoleń, odkrywać różne historie, mniej lub bardziej zapomniane, zacierać podziały i uprzedzenia. Nie każdy kto mówił po niemiecku był zły, nie wszystko to, (a szczerze na niektórych terenach to tyle co kot napłakał) co dziś stanowi obiekt do zwiedzania, oglądania, zachwytów, jest dziełem polskich rąk, choć dziś znajduje się na naszych terenach. Bogactwo przeszłości jest naszym wspólnym dobrem i nie warto go zawłaszczać ani zakłamywać – powinniśmy o tym pamiętać, szczególnie my, którzy widzieliśmy jak przez lata się to dokonywało.
Skąd taki przydługi wstęp?
Ano zainspirowała mnie do niego właśnie najnowsza powieść Krzysztofa Bochusa pt. „Szkarłatna głębia”. Przypomnienie istnienia na Mierzei Wiślanej wspólnot mennonickich, bardzo purytańskich chrześcijan, samo w sobie byłoby ciekawe, ale autor poszedł dalej, pokazując ich trochę głębiej, przyglądając się rodzącym konfliktom wewnętrznym na tle zasad moralnych i sposobu życia. Dzięki temu intryga kryminalna, stała się dla mnie bardziej interesująca. Do tego ciekawostki np. na temat wyławiania bursztynu na masową skalę – fajnie poznawać takie smaczki*. Schemat trup-śledztwo-łapanie sprawcy, zostaje więc trochę tu przełamany. Głównie właśnie dzięki czasom i miejscu, w których umieszczony tu jest bohater, czyli radca kryminalny Christian Abell.
Już w dwóch poprzednich tomach, poznaliśmy go na tyle, iż wiemy z jaką niechęcią i niesmakiem patrzy na narastające w całych Niemczech nastroje nacjonalistyczne. Im bliżej jesteśmy wybuchu wojny, tym bardziej widzimy, również w Wolnym Mieście Gdańsku i całych Prusach Wschodnich, jak rosną w siłę zwolennicy Hitlera, usuwając z drogi wszystkich, którzy nie chcą dzielić ich poglądów. Dlatego zdajemy sobie sprawę, iż może to być jedna z ostatnich spraw prowadzonych przez Abella i jego pomocnika od brudnej roboty, czyli wachmistrza Kukułkę. Sprawę niełatwą, bo okrutne morderstwo na starszym gminy mennonickiej, choć poruszyło wiele osób, to w zamkniętym i bardzo nieufnym wobec ludzi z zewnątrz środowisku, trudno skłonić kogokolwiek do mówienia. Radca już wcześniej nie był lubiany przez przełożonych, a teraz tym bardziej będą patrzeć mu na ręce, bo zadrze z ludźmi, którzy mają mocne plecy.
Nie ma co zdradzać za dużo, ale gwarantuję Wam, że jeżeli lubicie kryminały retro, to lektura „Szkarłatnej głębi” da Wam sporo przyjemności. Co ważne, Bochus potrafi zadbać też o jakieś zwroty akcji w fabule, przyspieszenie tempa (pod dość długim oczekiwaniu, ale nastąpi), więc nudzić się nie będziecie, równowaga między oddaniem realiów i atmosfery lat 30, a samym śledztwem jest dobrze wyważona. I tylko koniec mnie zmroził. Na szczęście autor już uspokaja, że ciąg dalszy jeszcze nastąpi.
*A propos smaczków i bursztynu – wiecie gdzie w Polsce znajdują się jego największe złoża? Na Lubelszczyźnie 🙂 Kto by pomyślał.
Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Foto: Ewa Milun-Walczak, www.miluna.pl