Wznowienie serii skandynawskiej przez Wydawnictwo Poznańskie raduje serducho, zwłaszcza że ostatnimi czasy wszyscy zajęli się kryminałami, zapominając, że stamtąd pochodzi masa ciekawej literatury zupełnie nie związana z tym gatunkiem.
Jak choćby „Niewidzialni”, na poły baśniowa, na poły realistyczna powieść, która trafiła w ubiegłym roku do finału Międzynarodowej Nagrody Bookera 2017. Spotkałem się już z określeniem, że to takie „Dzieci z Bullerbyn”, tyle że dla dorosłych. Podobnie jak tam obserwujemy codzienne życie, jakieś troski, plany, radości i smutki niewielkiej rodziny mieszkającej na uboczu. Wszystko tu jest ściśle połączone z porami roku, proste, bliskie natury. Choć ludzie nieustannie próbują dla siebie wywalczyć jakiś kawałek przestrzeni, gdzie nie będą narażeni na jej kaprysy, to jednocześnie mają jakąś pokorę wobec niej, akceptują ze spokojem, że raz na jakiś czas muszą zaczynać coś od nowa.
Barr?y to jedna z wielu wysp na dalekiej północy. Na wielu z nich, mimo surowych warunków, samotności, żyją ludzie, wcale nie tęskniąc za cywilizacją. To co im potrzebne mogą zawsze kupić, czasem przywieźć pastora lub lekarza, mogą coś sprzedać, ale sami układają sobie życie, nikt im nie dyktuje co wolno, a czego nie. Dzieci tu dorastają dużo szybciej, potrafią wykazać się podobnym uporem, twardością i odpowiedzialnością, jak i dorośli. Kto wie, może nawet większą? W końcu nie znają innego życia, nie tęsknią, nie mają poczucia straty. Wręcz odwrotnie – noszą w sobie ambicję, nowe siły, by realizować marzenia nawet porzucone przez rodziców. Kazać im płynąć na wiele tygodni do szkoły, żeby uczyć ich nowego życia, to jakby zabrać im korzenie.
Łowienie ryb, hodowanie owiec, zbieranie jajek, czy przygotowywanie puchu na kołdry, podobnie jak inne obowiązki porządkują rytm dnia, tygodnia, miesiąca… Jedynie czasem przychodzi taki sztorm, że jedynie siedzą zamknięci w domu i czekają na możliwość wyjścia i ogarnięcia po raz kolejny wyrządzonych szkód. Jedno gospodarstwo, jedna rodzina i ich wyspa. Prawie ich. Bo niby nie mają jej na własność, ale przecież to ich makrokosmos, do którego mało kto się wtrąca i mało kto zagląda.
Twardzi ludzie i surowa, mało gościnna natura. Mimo wszystko jednak pełna piękna. W ich życiu też jest jakaś harmonia i spokój, które są rzadkością w świecie, który goni nie wiadomo za czym.
W stylu Jacobsena jest pewna szorstkość, chłód, niedopowiedzenie, ale właśnie to stanowi o uroku tej książki i świetnie się łączy z opisami żywiołów, które walczą z ludźmi o prawa do tej norweskiej wyspy. Przypominała mi się proza Wassmo, ale tam jest dużo więcej uczuć, dialogów, przemyśleń, tu ograniczone jest to prawie do minimum.
PS zdaje się, że będzie ta powieść ma kontynuację, która również u nas będzie wydana. Szykuje się więc cała saga. Nie wiem czy poczujecie jakąś więź z bohaterami – ja niestety nie poczułem, ale i tak chętnie sięgnę po ciąg dalszy.
Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Foto: Ewa Milun-Walczak, www.miluna.pl