W oczekiwaniu na czwarty tom serii z papugą (lada dzień) szybko uzupełniam zaniedbanie i kilka zdań o części trzeciej. Tylko od razu uprzedzam, że ja Zuzę Lewandowską pokochałem tak mocno, iż chyba nie jestem obiektywny w ewentualnych ocenach i rekomendacjach. Mam bowiem wrażenie, że niezależnie czego dotyczyłaby intryga kryminalna, to i tak frajdę mam z samego spotkania z panią mecenas, jej zwierzyńcem i uroczym stosunkiem do bliźnich, a w szczególności do tych, którzy jej nadepną na odcisk.

Nie, zdecydowanie nie jestem obiektywny, ale i Wy pewnie stracicie obiektywność, jak sięgnięcie po którąś z książek p. Jacka o Lewandowskiej. Przy pierwszej zachwycałem się realiami PRL, płockimi układzikami, tym że nawet z „wrogiem” się czasem tu trzeba spotkać, bo skoro wszyscy się znają, to i wzajemnie trzeba się wspierać (albo coś wyprosić albo wymusić). Potem już dla mnie ważna była ona – idealna kandydatka na królową życia, która nie przejmuje się tym co mówią o niej inni, cyniczna, niepokorna, bezpośrednia, szanowana przez żuli i raczej unikana przez władzę. No, może nie całą władzę, bo władza obywatelska bardzo chętnie by się nią zajęła, tylko jakoś haka nie mogą znaleźć.

W trzecim tomie pani mecenas robi swoje, czyli przyjmuje sprawy, które ją zainteresują, załatwia je po swojemu i jak na szare i ubogie realia żyje sobie całkiem nieźle – pieniędzy jej nie brakuje, a i dobra luksusowe jakoś zawsze zdobędzie po znajomości. Czegóż jej zresztą potrzeba – dzieci nie ma (sama zaraz by splunęła pewnie przez lewe ramię), żyje sama, zlecenia same garną się jej do rąk, nawet na ulicy… Oby tylko nie zapeszyć.

Kłopoty w jakie się wciąż Zuza ładuje jakoś niespecjalnie nauczyły ją pokory, wręcz odwrotnie, im bardziej ktoś ją próbuje zniechęcić do czegoś, tym ona bardziej z uporem pcha się tam z butami (na szpilkach). Mimo kilku zamachów, gróźb, śledzenia, wezwań na przesłuchania, ba, nawet mimo trupów jakie wciąż znajduje na swojej drodze, i tym razem nie ma zamiaru odpuścić. Grzebie w jednej z ostatnich spraw swojego taty, a przy okazji dowiaduje się nowych sekretów rodzinnych.

Wspomniałem już o tym na początku – to wcale nie sama intryga kryminalna jest w tych książkach dla mnie najbardziej istotna, ale zawarty w tych książkach humor, cały ten koloryt otaczający Lewandowską (kolejki, załatwianie, malowanie trawy na zielono za Gierka, strach przed SB i urokliwe kwiatki z protokołów milicyjnych) i to jak ona sobie z tym wszystkim radzi. Złorzecząca na komunę wcale nie gorzej niż jej papuga, z kieliszkiem i papierosem w dłoni, pani mecenas jest po prostu nie do zdarcia. Czwarty tom lada dzień w moich rękach!

Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Foto: Ewa Milun-Walczak, www.miluna.pl