Wokół medycznej marihuany wyrosło tyle mitów i kontrowersji, że czasem naprawdę warto ze spokojem usiąść i przeczytać coś, by samemu dowiedzieć się o co tak naprawdę chodzi. Są dowody naukowe na skuteczność? A jeżeli tak, to co tak naprawdę działa, w jaki sposób? Czy można ten efekt sprowadzić do stwierdzenia: chodzi o efekt ulgi u ludzi, którzy cierpią, to nie jest lekarstwo.
Książka ukazała się już w ubiegłym roku, gdy byliśmy po pierwszych miesiącach funkcjonowania nowych przepisów, jak twierdzi sama autorka: raczej martwych niż dających ludziom tak naprawdę szansę. Ciekawie byłoby zobaczyć co się zmienia, czy te ścieżki trochę się przetarły, a urzędnicy przestali stawiać bariery… Pewnie będę jeszcze szukał świeższych informacji.
Na pewno nie brak tu emocji, bo człowiek chory, który widzi jedyną swoją nadzieję w czymś co jest zakazane, ba, może nawet już doświadczył tego, że po konopiach mogą lepiej funkcjonować, zawsze będzie nas poruszał. Trudno patrząc komuś w oczy odmówić pomocy. A mimo to tak długi czas wszelkie prośby, apele, powoływanie się na artykuły medyczne i badania, pozostawały bez echa. Tu nie chodziło chyba nawet o samą zgodę na to, by pewna ilość zakazanej dotąd substancji, mogła stać się dostępna dla określonej ilości osób tego potrzebujących, ale raczej o jakiś lęk przed tym, że ktoś powie że oto się legalizuje narkotyki.
Ludzie zmuszani więc byli do kombinowania, do tułania się za receptami po całym kraju, do przemytu, kupowania na czarnym rynku, do łamania prawa poprzez własną hodowlę. I o tym wszystkim pisze Aleksandra Pezda. Udało jej się przekonać do szczerych wyznań ludzi, którzy być może przez to co robili mogliby mieć kłopoty z prawem. To wszystko widzą jednak nie tylko jako swoją prywatną wojnę o zmianę polityki państwa, ale i o walkę za innych, którzy tej pomocy potrzebują. A lista różnych dolegliwości, gdzie być może jest szansa na pomoc, jest całkiem spora, np. choroba Leśniowskiego-Crohna, nowotwory, epilepsja (a dokładnie lekooporna padaczka), stwardnienie rozsiane, migreny, przewlekłe bóle.
Autorka nie tylko towarzyszy swoim bohaterom, słucha ich historii, ale szczerze też pisze o tym, że sprawa nie jest wcale tak prosta: na różne osoby nawet z tym samym schorzeniem nie zawsze konopie działają tak samo. Można by pomyśleć, że chodzi tu jedynie o walkę o to, by mieć dostęp do oleju CBD i farmaceutyków, które nie zawierają THC lecz również do marihuany w czystej postaci, by móc eksperymentować z proporcjami pomiędzy tymi składowymi. Mam jednak wrażenie, że nie ma tu jednak zachłyśnięcia się: oto cudowny lek dla wszystkich, a raczej szczere powiedzenie: niektórym pomaga, daje im nadzieję, więc starajmy się to badać, a nie zamykać oczy, krzycząc: precz z tym szatańskim nasieniem.
Warto przeczytać, choć sytuacja szybko się zmienia i nie wiem czy za kilka lat temat już nie będzie aż tak bardzo kontrowersyjny, a książka nie będzie miała już tej samej siły.
Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Foto: Ewa Milun-Walczak, www.miluna.pl