Zygmunt Miłoszewski już jakiś czas temu ogłosił pożegnanie z prokuratorem Szackim (oby nie na zawsze), czym unieszczęśliwił liczną grupę fanów kryminałów. Z tym większą jednak ciekawością czekaliśmy na to, co też nowego wymyśli autor. Jego nowa powieść może trochę zaskoczyć, jest inna, zarówno stylem, jak i tematyką.

Główni bohaterowie: Grażyna i Ludwik, to małżeństwo około osiemdziesiątki, które po raz kolejny przygotowuje się do świętowania swojej rocznicy. Ona kupuje seksowną bieliznę (chyba jedna z bardziej zabawnych scen), on łyka pigułki i ma nadzieję, że trafi dokładnie z czasem. Siadają do kolacji, rozmawiają, wspominają. Trochę przekomarzają się, bo po 50 latach znajomości równie wiele rzeczy drażni, jak cieszy. Ale przecież są razem, zdecydowali się na to i przeżyli swoje życie, niewiele już od niego więcej oczekując. Czy czegoś żałują, czy coś by zmienili? Tego będziemy mogli się dowiedzieć.

Po wyjątkowo udanym zbliżeniu para budzi się bowiem razem w łóżku, ale w swoich młodych ciałach, i jak się okazuje w zupełnie innej rzeczywistości. Cofnęli się w czasie nie tylko 50 lat, ale znaleźli się w świecie, który bardzo różni się od ich wspomnień. Krok po kroku odkrywają go, coraz bardziej zdumieni, próbując odnaleźć się w tych nowych warunkach i ułożyć sobie na nowo życie. Pierwszy poranek od razu ich rozdziela. Oboje zaczynają zastanawiać się nad swoimi wyborami, kusi ich, by coś zdecydować inaczej, może wydaje im się, że w tak pełniej się zrealizują, nie będzie im niczego brakować.

„Jak zawsze” jest więc z jednej strony historią miłosną, w której dojrzali ludzie mają okazję raz jeszcze przyjrzeć się swojej drodze życiowej – co zawdzięczają tej drugiej połówce, jak bardzo się zmienili, z czego rezygnowali, a czym zostali obdarowani. I najważniejsze – czy mogli być bardziej szczęśliwi? Rozdziały przeplatają się ze sobą pisane raz z jej, raz z jego perspektywy. Ten pomysł jest o tyle ciekawy, że szybko wychodzą na jaw wszystkie emocje, iluzje, zaprzeczenia i manipulacje. Tęsknota, ale i sporo żalu, złości i wciąż pytania w głowie: a może jest inna droga, skoro już znaleźliśmy się w takiej sytuacji… Fajnie się to czytało, kibicując to Grażynie, to znów Ludwikowi.

Jest jednak w tej powieści jeszcze druga warstwa, kto wie czy nawet nie ważniejsza dla autora, bo włożył sporo wysiłku, by to właśnie na niej zbudować szansę na ułożenie się na nowo losów bohaterów. Chodzi o zabawę z alternatywną wersją losów Polski po wojnie. Co by się stało, gdyby po wyborach, w których komuniści chcieli przejąć władzę, znalazł się mąż stanu, który uzyskałby poparcie Zachodu i sprawił, że kraj wszedłby na zupełnie inne tory? Oto Warszawa, w której nie ma Pałacu Kultury, pełna śladów po wojnie, ale i powoli pokazująca zupełnie nową twarz, radośniejszą, mniej szarą. Od kilkunastu lat rządzi ekipa inżyniera Eugeniusza Kwiatkowskiego (to ten od Gdyni), a bliski sojusz z Francją sprawił, że kraj i miasto pełne jest nawiązań do trójkolorowych, ich języka i kultury. Wiele rzeczy Grażynę i Ludwika dziwi, ale w porównaniu z tym co oni pamiętają z lat 60., taka wersja historii bardzo im się podoba i z lekką grozą przypatrują się temu, jak wśród znudzonych ludzi rośnie powoli chęć na zmiany. Ze zgrozą, bo za hasłami o budowie Polski wolnej, niezależnej, słowiańskiej, stoi nie kto inny jak Edward Gierek, a oni już przez skórę czują, czym się to może skończyć.

Ta zabawa w próbę wepchnięcia Polski na inne tory, jest okazją nie tylko do pokazania zdumienia bohaterów, radości nawet z prostych rzeczy, tak odmiennych od siermiężnej rzeczywistości PRL, masy zapachów, śmiałych rozwiązań architektonicznych, ale również mentalności ludzi. Tego jak szybko wpadamy w pułapkę podziałów, nabieramy się na obietnice i wielkie hasła, przekreślając to, co wydaje się nam złe i wybierając jeszcze gorsze.

Miłoszewski pisze tę historię z rozmachem, pokazując wiele smakowitych detali, zabawnych scen (np. społeczność blokowa i ich sposoby na oswajanie problemów) i bardziej dramatycznych. To się naprawdę dobrze czyta.

Po skończonej lekturze ma się trochę wrażenie, że pomysł nie został wykorzystany do końca, że mogło być głębiej, a nie tak po łebkach, ale i tak doceniam tę próbę „wejścia do innej rzeki” przez Miłoszewskiego. Chyba nawet ciekawsze były dla mnie nawet nie same opisy kraju w nowej odsłonie, ale zderzenie bohaterów z tym wszystkim. Ich wiedza i bagaż doświadczeń, które mogli wykorzystywać w różnych sytuacjach, a co wcale nie było takie proste jak by się to mogło wydawać. I nie chodzi jedynie o dokonywanie zmian, które mogły przekreślić ich własną przyszłość. A zresztą – przekonajcie się sami.

Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Foto: Ewa Milun-Walczak, www.miluna.pl

Zapisz