„Dziennik zdrady” od Książkowych klimatów był dla mnie ciekawą odmianą między kryminałami i wciągającymi powieściami, które ostatnimi tygodniami u mnie dominowały w lekturach. Tu nie akcja była najważniejsza, ale klimat, opisy i język. To rzecz raczej do delektowania się niż do łyknięcia w kilka godzin. I w sumie dobrze. Trzeba mieć nastrój do takich pozycji, a gdy się już przestawimy z trybu „czytadła”, smakują wybornie.

Tytuł niby sugeruje, że chodzi o melodramat, historię miłości, zdrady, a łopata, o ile nie wiązalibyśmy jej z archeologami, może podpowiadać nam też wątek zbrodni. I to wszystko tu jest. Tyle, że całą historię poznajemy w retrospekcji. Starszy już pan przybywa na wyspę, na której kiedyś prowadzi wykopaliska i gdzie zdarzyło się coś, co zmieniło jego życie. Ogląda miejsca, spaceruje i wspomina. I oto cała powieść. Choć wydawać by się to mogło mało interesujące, całe urok w klimacie tych jego przemyśleń i pełnych sentymentalnych rozważań o przemijaniu refleksji. Bohater patrzy wstecz, ale snuje też rozważania bardziej uniwersalne na temat pożądania, związków, trudności jakie w nich przychodzą. Miłość. Młodość. Fascynacja. I to co nieuchronne, czyli żal, rozgoryczenie, może porażka. Pamięć.

W urokliwej scenerii niewielkiej greckiej wyspy, ta historia smakuje naprawdę wybornie. To język może trochę zbyt egzaltowany, ale jest w tej opowieści coś ciekawego.
Pewnie nie wszyscy się nią zachwycą, wymaga skupienia, chwili refleksji.

Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Foto: Ewa Milun-Walczak, www.miluna.pl

 

Zapisz