Kryminał z Egiptu, w którym ogrywa się schemat policjanta, który po raz pierwszy być może staje przed dylematami i próbuje być uczciwy – tak pewnie można by w skrócie opowiedzieć o „Morderstwie w Hotelu Hilton”. W odróżnieniu jednak od masy filmów, w których z góry wiemy, że opowiadana historia jest jedynie rozrywką, jaką chcą nam zafundować twórcy, produkcja wyreżyserowana przez Tarika Saleha, niesie w sobie dużą porcję dramatycznej prawdy o atmosferze życia w Egipcie tuż przed tzw. Wiosną ludów. Wszelkie schematyzmy, uproszczenia i porównania z innymi produkcjami kryminalnymi schodzą więc trochę na drugi plan, a my próbujemy wgryźć się w tę zadziwiający świat, pełen ogromnych różnic ekonomicznych, korupcji i przemocy. Policjant ma autentyczną władzę, o ile oczywiście nie tyka tych „wielkich”.
A co jeżeli dowody wskazują właśnie na nich? Major Noredin (w tej roli szwedzki aktor libańskiego pochodzenia Fares Fares) staje właśnie w takiej sytuacji. W Kairze, w jednym z luksusowych hoteli znaleziono ciało pięknej, młodej kobiety, zamordowanej, choć przełożeni majora z uporem twierdzą, że to było samobójstwo. Jego upór w prowadzeniu dochodzenia zostaje jednak zauważony i ktoś stwierdził, że nie da się wszystkiego zamieść pod dywan – być może nawet major zostanie za swoje śledztwo nagrodzony. Tylko pytanie czy jemu zależy na nagrodach, czy na dotarciu do sprawcy. I czy naprawdę to on kieruje śledztwem, czy też ktoś cały czas wodzi go za nos.
Ciekawa tu jest niejednoznaczna postawa etyczna samego bohatera: wiemy, że sporo ma za uszami, że nie unika łapówek, sami więc jesteśmy skłonni podejrzewać go chwilami nie tyle o chęć złapania sprawcy, co wymuszenia czegoś szantażem. Jeżeli w kręgu podejrzanych są przyjaciele samego prezydenta Mubaraka, to dzięki nim może zajść naprawdę daleko. Albo zarobić kulkę w głowę. Pamiętajmy, że dodatkowo wszystko dzieje się tuż przed rewolucją, która zniesie tych ludzi ze szczytów władzy, tyle, że oni jeszcze o tym nie wiedzą, bronią się więc zaciekle, choćby wydając rozkazy strzelania do ludzi na ulicach. Z tym większą uwagą się to ogląda – wściekając się na policjantów, którzy uważają, że są panami świata, kibicując Noredinowi, który zachowuje się jakby wreszcie przejrzał na oczy i po raz pierwszy chce zawalczyć o sprawiedliwość… A finał jest dość przewrotny.
Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com