Joanna Bator wraca do Japonii. Nie fizycznie, ale emocjonalnie i duchowo. Jakże inna to książka od tych, których akcja dzieje się w Polsce. Tam wszystko jakby płynie inaczej, ludzie są inni, a dusza może odnaleźć spokój. Przynajmniej tak sugeruje ta powieść.
Purezento jest niby proste w konstrukcji, ale pełne jakiejś dziwnej atmosfery, tajemnicze i przypomina mi twórczość choćby Murakamiego. Na spotkaniu DKK, choć wszyscy zgodzili się, że to dość banalna baśń, ma w sobie jakąś ciekawą energię i rozmawialiśmy o niej dość długo. Niektórych zafascynowała sztuka kintsugi i oglądaliśmy zdjęcia wykonanych prac (o tym za chwilę), inni zaś zadawali głośno pytanie, czy to wszystko nie było snem, który przydarzył się bohaterce. Nie chodziło tu nawet o sam motyw księcia, napotkanego w dalekim kraju, a raczej o nieprawdopodobieństwo całej historii, powtarzające się odrealnione sceny, które ich zdaniem są dowodem na tę teorię. Bohaterka zaraz się obudzi, ale jej serce będzie już uleczone.
Tak naprawdę bowiem ta powieść nie jest o Japonii, a raczej o składaniu potrzaskanego serca, szukanie wytchnienia, czegoś nowego, w miejscu gdzie można by zapomnieć o tym co było. Miłość skończyła się zbyt szybko, tragicznie, ale na dodatek okazała się kłamstwem. Jak się po czymś takim pozbierać?
Może najlepiej wyjechać gdzieś daleko, skupić się na prostych czynnościach, jak choćby opieka nad kotem, sprzątanie, chłonąć nowe otoczenie, zupełnie świeżym okiem… Szukać odrodzenia.
W kontakcie z naturą. W ciszy. W samotnych spacerach. Być tu i teraz. Choć to przecież nie jest proste. Ale może to jest jakiś sposób: bez bagażu, wszystkich tych spojrzeń, pytań. Tu wszystko jest nowe, inne, nawet języka przecież się nie zna.
Wszystko tu można odczytywać w znaczeniu symbolicznym. Nawet lekcje kintsugi, czyli sklejania potłuczonych naczyń, pamiątek mają taki charakter. Nie chodzi przecież, by zrobić to byle jak, najprędzej. Skleja się specjalnie przygotowywanym klejem z dodatkiem złota, cały proces trwa bardzo długo, ale to co powstanie jako efekt końcowy jest czasem równie piękne jak oryginał. Inne. Pęknięcia nie są maskowane, trzeba je zaakceptować, podobnie jak i własne zranienia. Tylko w ten sposób uleczyć je można naprawdę.
Lektura przypomina trochę to co kojarzy mi się z japońskim kinem: krótkie zdania, minimalizm, przyglądanie się chwili. To oblicze Kraju Kwitnącej Wiśni pewnie bliskie naszym wyobrażeniom o jej przeszłości, raczej nie ma tu wielkich centrów handlowych, zabiegania, autostrad, szybkich pociągów. Tradycje, zen, brak pośpiechu, obwoźni sprzedawcy, rękodzielnictwo, super świeże produkty… To raczej wyobrażenie Europejczyka o tym jaka Japonia jest, co nas w niej fascynuje, niż jej prawdziwy obraz. Nie jest to powieść jakoś bardzo oryginalna, ale czyta się ją całkiem przyjemnie. Może nawet ktoś znajdzie dzięki niej trochę spokoju? W końcu nawet Coelho dla niektórych jest mistrzem słowa i mądrości.
Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Foto: Ewa Milun-Walczak, www.miluna.pl