Ballada o Pięknym Władku

0
2220

Jakoś wzięło ostatnio naszych rodzimych twórców na kryminały retro. Chętnie sięgają nie tylko daleko wstecz, ale choćby do PRL, co może wywołać zainteresowanie najmłodszej części publiczności, ale i tych, którzy ekscytowali się doniesieniami prasy z tamtych spraw. Przecież  u nas dochodziło do okrutnych zbrodni, mieliśmy swoich seryjnych morderców, a śledztwem i procesem interesowała się masa ludzi. Choć władza chętnie by udawała, że mamy raj, a przestępczość jedynie na zgniłym Zachodzie, to dla uspokojenia ludzi, czasem trzeba było rzucić kogoś na pożarcie.

Do jednej z takich spraw z lat 50., do postaci Władysława Mazurkiewicza, zwanego Pięknym Władkiem, podejrzewanego o zamordowanie nawet 67 osób, opowiada ten film. Miał być stylizowaną historią noir, kryminałem retro z zagadką i ambitnym śledczym, który chce ją rozwiązać, jednak prawdę mówiąc napięcia tu tyle co w średniej jakości teatrze telewizji.
A i sfilmowane to jakoś bez życia. Ani Krakowa nie widać (o zgrozo!), ani sama historia nie porywa.

Więcej uwagi poświęcono uporowi młodego śledczego (Tomasz Schuchardt), któremu jakoś nikt nie chce uwierzyć w jego hipotezy, niż samemu sprawcy. Piękny Władek (Andrzej Chyra) raczej nie wywołuje strachu (choć stylizuje się go w jednej ze scen na Hannibala Lectera), to po prostu cwaniak lubiący dostatnie życie i szukający okazji do tego, by
się dorobić. Czy to on zabił tych wszystkich ludzi czy też został wrobiony w część ofiar, bo tak było wygodnie władzy? Na ile rzeczywiście z całą tą sprawą jakiś związek mogły mieć osoby ze służby bezpieczeństwa, które mogły czerpać jakieś korzyści ze znajomości z
Mazurkiewiczem? Stawiane w filmie pytania niespecjalnie zaskakują, bo też i cała historia jest dość przewidywalna. Grabowski, Linda, Jakubik, Gruszka grają trochę blado lub w stylu swoich poprzednich kreacji, więc trudno o  większe zachwyty. No po prostu czegoś zabrakło. I choćby scenografia, kostiumy były dopracowane w najmniejszym szczególe, to przy braku pomysłu jak wykrzesać z tej historii więcej dramatyzmu, więcej życia, widz nie będzie usatysfakcjonowany. Może i nie uśnie na pokazie, ale też chyba wiele do tego nie zabraknie.

„Ach śpij kochanie” zawodzi jako kryminał i jako dramat, reżyser chyba się przeliczył, uważając, że sama historia słynnego mordercy będzie wystarczająca do przyciągnięcia uwagi. Powkładał w scenariusz za dużo – i romans z happy endem, i politykę, i szlachetnego milicjanta, który nie daje się złamać, zapominając o rzeczach nie mniej istotnych: tajemnicy, budowaniu napięcia, czy choćby jakiegoś emocjonalnego stosunku do bohaterów. Gdy przypominam sobie ubiegłoroczne „Jestem mordercą”, ze świetnym klimatem i muzyką, tym większe jest moje zdziwienie, że można było położyć taki pomysł, taki materiał jak sprawa Markiewicza.

Film Krzysztofa Langa to zdecydowanie średniak, wart uwagi chyba jedynie ze względu na grę Andrzeja Chyry, ale nawet on został za słabo w scenariuszu wykorzystany, na pierwszy plan wyciągnięto postać i aktora dużo bardziej płaskiego i mniej interesującego.

Idziecie raczej na własne ryzyko.

Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Plakat: www.monolith.pl

Zapisz