Bardzo sympatyczny wypad do kina w ramach Walentynek, no i uczczenie ponownego otwarcia kina dla widzów po pandemii. Nie martwcie się – bilety do teatru też już kupione, więc nie ma, że przegapiłem.
Palm Spring okazał się filmem zabawnym, lekkim, choć nie tak sztampowym i głupawym jak spora część produkcji, jakie się reklamuje co roku w okolicach 14 lutego. No ale w końcu to film dystrybuowany przez Gutek Film, więc tam rzadko jakieś wtopy. Niby jest wątek romantyczny, ale powiedziałbym, że trochę nietypowo poprowadzony. A komediowość? Na pewno humor dość specyficzny, chwilami trochę po bandzie. Wychodzi się z kina z bananem na twarzy, więc to chyba najważniejsze, prawda?
Pomysł, który znamy choćby z nieśmiertelnego Dnia Świstaka, tu jest trochę podkręcony – to nie tylko bohater przeżywa wciąż jeden i ten sam dzień, znając go tak dobrze, że spokojnie potrafi przewidzieć każdy gest innych, ale i – trochę przypadkiem – wciąga w to samo błędne koło jeszcze dwie osoby.
Dodajmy, że one są podobnie jak i on sam, dość niezadowolone z takiego obrotu spraw. Powiedziałbym nawet że wściekłe. No bo jak tu się przyzwyczaić do tego, że nie możesz się wyrwać z ram jednego dnia, czegoś byś nie robił i jak nie próbował uciec. Samobójstwo przynosi jedynie ból i rozpoczęcie dnia na nowo odrobinę wcześniej niż zwykle. Możesz robić różne głupoty bez zważania na konsekwencje, ale nawet to kiedyś się nudzi. I choćbyś przeżywał to we dwoje, nie zmienia to twoich uczuć. A może jednak we dwoje jest łatwiej?
Fajna energia, chemia między Andy’m Sambergiem i Cristin Milioti, odrobina pikanterii i wisielczego humoru – to po prostu dobra i niegłupia zabawa! Polecam!
Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Źródło zdjęć i plakat: www.gutekfilm.pl