Cicha noc była filmem, który nie tylko poruszał, ale pokazywał sporo prawdy o tym jak teraz wygląda życie polskich rodzin, często rozdartych nie tylko poprzez różnice w poglądach, ale i fizyczną nieobecność, emigrację.
Piotr Domalewski kontynuuje ten temat w swoim najnowszym filmie, tym razem skupiając się na tym co to oznacza dla dzieciaków, pozostawionych samym sobie. Rodzice mogą myśleć, że robią wszystko co się da, że się poświęcają, wysyłają prezenty, może jednak przyjść refleksja,że dla swoich dzieci stali się kimś obcym.
Słowa wytłumaczenia: on się dla nas stara, niestety nie zawsze są wystarczające, by wynagrodzić ich brak i zapełnić pustkę.
Zresztą czy dla wielu rodaków ucieczką przed samotnością tam, nie są też kolejne związki, które sprawiają, że wrócić coraz trudniej.
Domalewski miał szczęście, że postawił na debiutującą Zofię Stafiej, bo to jej rola niesie cały film. To dzięki jej grze, ta opowieść jest tak autentyczna. Jej bohaterka ma w sobie bezczelność, upór, ale i bezradność, jaka jest zrozumiała w sytuacji, w jakiej się znalazła.
Ola ma lat 17 i choć jest przecież dzieckiem, musi zajmować się sprawami rodziny, bo o to poprosiła ją matka. Obie to wszystko przerosło, ale to Ola, znając choć trochę angielski ma zadanie sprowadzić ciało ojca z powrotem do kraju i uzyskać odszkodowanie od pracodawcy. I jak się domyślamy, nie będzie to wcale takie proste. Ta historia to dość gorzki obrazek tego jak wygląda dla wielu Polaków „lepsza przyszłość” za granicą, ale przede wszystkim świetny portret pokolenia, które musi zmagać się z nieobecnością rodziców, wiecznie zajętych, zapracowanych, stawiających jedynie wymagania. Częstą reakcją jest bunt, roszczeniowość, ale efektem jest też zagubienie, brak umiejętności budowania swojej przyszłości, osobowości. To film o tęsknocie, o smutku i samotności.
I dotyczy to przecież nie tylko Oli, czy jej mamy, ale również ojca, którego nie poznajemy.
Kino moralnego niepokoju? A może po prostu kino wrażliwe społecznie i kierujące kamerę na zwykłych ludzi i ich problemy, jak robi to choćby Ken Loach. W każdym razie świetnie to wyszło! Bez upiększania i zbytniego dramatyzowania, a i tak trzyma za serducho.
Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Źródło zdjęć: Forum Film