Męczyłem się z tą książką prawie dwa tygodnie. Naprawdę męczyłem, bo mimo, że ciekawość była, to nie dawałem rady się przebić przez masę postaci, nazwisk, pseudonimów, powiązań, w których połowa była niejasna i parę razy zmieniała się perspektywa w jakiej były umieszczone. Stanowczo protestuję. Rozumiem, że autorka ma ambicje, rozrysowuje sobie na całą ścianę siatkę powiązań, ale proszę nie zmuszać czytelnika, by w w trakcie lektury robił to samo.
Marudziłem nosem przy Okularniku. Potem Podlasie i Łódź podobały mi się dużo bardziej, więcej generalnie się działo, choć problem z Bondą pozostawał w tetralogii ten sam do końca: za dużo grzybów w barszczu, a wtedy nie wiadomo na czym się skupiać. Wybierałem co bardziej smakowite fragmenty i historie, doceniałem ich umieszczenie w fabule, ale trzeba przyznać, że ich nagromadzenie sprawiało, że sama bohaterka i wątek, który wydawał się główny, czyli jej sprawy, stawały się w tym chaosie mało zauważalne.
W Czerwonym pająku Sasza wraca na pierwszy plan, ale o zgrozo, w takiej gmatwaninie wspomnień, podejrzeń, intryg i planów, że człowiek porusza się jak we mgle.
Historia porwania córki Załuskiej, jej szaleńcze próby odnalezienia sprawców, niby są na pierwszym planie, ale ważniejsze jest pytanie jakie były przyczyny, że znalazła się w takiej sytuacji, w której sama musi się ukrywać, a jednocześnie szukać dziecka. Zapomnijcie o wszystkim co było w poprzednich książkach tetralogii. Jaka tam policjantka, jaka profilerka. Wszystko kłamstwa i zasłona dymna, bo tak naprawdę Sasza jest… szpiegiem. I tak naprawdę nie wiadomo czyim, bo jak się okazuje nasze służby zdaniem autorki przypominają raczej mafię, w której rozgrywa się własne interesy, liże buty obcym służbom i robi wszystko z frazesami o obronie ojczyzny, nie robiąc nic w tym celu by ją bronić.
Zabijać niewygodnych, kraść, gmatwać, śledzić, Sasza uczyła się praktycznie od małego, bo jak tylko osiągnęła pełnoletność wpadła w kłopoty i wciągnięto ją w tryby machiny, której nie rozumiała. Najpierw była po prostu narzędziem, do wymiany, potem zaczęto traktować ją jako przydatną, nie pozwalając na to by się wycofała. Za dużo wiedziała. I cała gra w Czerwonym pająku toczy się właśnie o wiedzę. Teczki, papiery, kwity i podpisy, choć pochodzą sprzed lat, nadal mogą mieć siłę bomby atomowej, bo mogą zniszczyć układ, który trwa bez zmian od lat 80. Jak tam wolny rynek, jaka tam demokracja – wszystko było ustawione przez wywiady i ludzi komuny, którzy nadal rozgrywają w tym układzie, nawet nie z najwyższych stanowisk, ale mając haki na polityków, policjantów, sędziów itp. Narkotyki, wszystkie prywatyzacje, wielkie biznesy, czyli pieniądze, które dają prawdziwą władzę, bo na stołkach siedzą jedynie figuranci.
Bonda bawi się w Severskiego, czyli każdy tu jest agentem, szpionem, każdy kogoś udaje, ma przeszłość, której trzeba się bać. U niej wszyscy szukają papierów i najwyraźniej ktoś uznał, że szantażując Saszę, zmusi ją, by je znalazła i przyniosła w zębach. Ale wiecie co? Choć nie brakuje tu akcji i ciekawych scen, to niestety ich natężenie, pogmatwanie jest tak duże, że odbiera to przyjemność z lektury. A teza o czerwonej sieci oplatającej Polskę, nie jest nawet nowa – wystarczy zajrzeć do jakiegokolwiek prawicowego pisemka, by znaleźć podobne historie. Wielowątkowość sama w sobie nie jest zła, ale w takim wykonaniu jednak mało strawna. Gdyby odchudzić tę książkę o połowę, w sposób bardziej zdyscyplinowany pookładać klocki, myśląc o celu, byłoby dużo lepiej. A i tak moje pokolenie, pamiętające zabójstwo generała, różne afery, będzie łapać więcej smaczków, boję się, że młodsi będą jeszcze bardziej zagubieni.
Szkoda. Chyba wolałbym jednak pociągnięcie intrygi kryminalnej, a nie zabawę w szpiegomanię.
Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Foto: Ewa Milun-Walczak, www.miluna.pl