Kontynuujmy podglądanie nominacji i nagród ze Stanów. Trochę mi jeszcze zostało, ale przy „Tamtych dniach, tamtych nocach”, prawdę mówiąc jestem trochę zaskoczony i nawet żałuję, że nie poszedłem na „Czas mroku”, bo miałem wybór w tym samym czasie.
O ile ubiegłoroczny „Carol”, czy „Moonlight” bardzo mi się podobały, to tu doceniam piękne zdjęcia, ale sam scenariusz mnie rozczarował, historia wydaje mi się dość nijaka. To co tam było piękne, pomiędzy dwoma mężczyznami jest dużo bardziej natarczywe, mniej w tym uczuć. Chociaż nie, one są i to ciekawie pokazane, nie czuję w nich jednak tej zmysłowości, piękna, jest delikatność, ale i gwałtowność, czuje się jakąś samolubność, pragnienie jedynie rozładowania napięcia. Uwaga – nie wiem czy nie uniknę spojlerów.
Były już ukryte pragnienia to teraz czas na obnażone pragnienia. Sama historia o fascynacji młodego chłopaka/dziewczyny kimś starszym, przeżycie swojego pierwszego razu, zmaganie się ze swoimi pragnieniami, nie są niczym na ekranie nowym. Również w układzie jednopłciowym specjalnie to nie zaskakuje. Elio to młody chłopak (świetny Timothée Chalamet – aż ciekaw jestem czy to kwestia talentu, czy po prostu jego naturalności w tej konkretnej roli), który spędza z rodzicami wakacje we Włoszech. Cały dom jest przesiąknięty muzyką, literaturą, historią, więc i on dużo czasu spędza sam, ale poza tym ma grono znajomych, bawi się, wszystko mu wolno. To ostatnie stwierdzenie jeszcze tu powróci, bo jest bardzo istotne. Pali, pije, spotyka się z dziewczynami. Coś się jednak zmienia gdy do willi rodziców przybywa młody student (doktorant) Oliver, który fascynuje go swobodą zachowania, inteligencją… Ale czujemy, że jest tu również fizyczne przyciąganie.
Chłopak ewidentnie zmaga się ze swoją seksualnością, ale to raczej zazdrość, bądź też frustracja, że nie może się zaspokoić, niż jakieś wielkie zmagania dotyczące tego czy woli mężczyzn czy kobiety. Chwilami nawet wydaje się, że jest mu wszystko jedno. Mężczyzna też czuje coś do Elio, ale z początku wydaje się z tym walczyć, jakby widział w tym coś złego. Wszystko jednak zmierza w jednym kierunku. Choć bez happy endu, obaj chyba nie żałują tego co się wydarzyło.
Najdziwniejsze dla mnie jednak było to, że w pewien sposób ta ich przygoda, relacja, jest tak mocno gloryfikowana (rozumiem, że rodzic może akceptować, dawać wsparcie, ale słowa, iż sam żałuje że czegoś tak wyjątkowego nie przeżył brzmią mi dość sztucznie). Młodzieńcze zauroczenie, kojarzące się siedemnastolatkowi z pięknym czasem, słońcem, sielankowym otoczeniem, urasta tu do rangi miłości życia, czemu nie dorówna już nic innego. Czy to prawdziwe uczucie? Przecież jeden szybko zapomni, drugiemu, młodszemu, będzie pewnie bardzo trudno, wspomnienia będą wciąż upiększane, a w stałej relacji trudno będzie im sprostać. Jest więc coś dziwnego dla mnie w tej historii. Pięknie pokazanej, ale jest w niej dla mnie coś co sprawia, że nie do końca w nią wierzę. Zresztą, w takich okolicznościach przyrody, to i w posągu można by się zakochać.
PS O ile nie przeszkadza Wam wątek miłości homoseksualnej, to myślę, że dzięki zdjęciom, ciekawej atmosferze, w tym filmie więcej znajdziecie uczucia niż kolejnej odsłonie Graya (na którą się nie wybieram, bo i po co).
Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Źródło zdjęć: www.tylkohity.pl