Bodo Cox miło zaskoczył mnie trochę odjechaną „Dziewczyna z szafy” i nadal nie idzie na łatwiznę. Wymyślił sobie, że w Polsce nakręci SF. Współcześnie wcale nie mniej wyraźnie widać różnice w budżetach, którymi dysponuje się na Zachodzie i u nas. Ja wiem – Machulski, czy Szulkin robili swoje nawet przy skromnych środkach. Ale tam bardziej zadziałał scenariusz, aktorzy, dialogi, niż to co widzieliśmy na ekranie. Liczył się pomysł. A dziś to trochę mało. Może gdyby udało się tą dziwną historię trochę rozbudować, włożyć do niej trochę napięcia, akcji. Bo romansu SF się nie spodziewałem i prawdę mówiąc uważam, że to trochę za mało, by przykuć uwagę widza. Nawet jeżeli obuduje się to tajemnicą, jakąś dziwną atmosferą i zmusi widza do kombinowania.
O co chodzi z tym pudełkiem? To stare radio, które jak się okazuje umożliwia podróże w czasie, jest niczym brama do przeszłości. Ale bohater, zafascynowany tym urządzeniem, coraz częściej uciekający w wyobrażanie sobie tamtego świata, nie jest jakimś wariatem. On o prostu jest stamtąd. Tu znalazł się przypadkiem, ale nie czuje się szczęśliwy w tej rzeczywistości. Zresztą dodajmy, że wcale nie jest ona jakoś bardzo wesoła. Nowoczesne technologie, super wieżowce, ale mimo pewnych nowinek w domach, nie widać, żeby ludzie mocno mogli korzystać z jakichś udogodnień, na ulicach jest szaro, brudno, widać policję, jakichś bezdomnych, a mieszkania, kamienice zmieniły się raczej na gorsze, oprócz I-Robotów nie widać tu nowoczesności. Może to pójście na łatwiznę, bo nie trzeba było dużo zmieniać w obrazkach miasta, po prostu wybrać bardziej ponure zaułki, ale w pierwszym Blade Runnerze było podobnie i nikt nie miał o to pretensji. Nie czepiam się więc, bo jakoś te wszystkie obrazy, nawet foliowe ubranka, tworzą spójną całość, choć trącą trochę żenadą i czuć skromny budżet.
Twórcy z założenie nie skupiają się na przedstawieniu tego świata, dużo zdjęć jest z wnętrz, po prostu pokazujących samotność dwojga bohaterów. I to co między nimi iskrzy. Odpychanie, przyciąganie, wzajemna fascynacja. Choć ona widzi w nim dziwaka, nie zawaha się zaryzykować, wyruszając mu na ratunek, choć wie, że nie może się to skończyć dla nich dobrze. Bez niego wie, że nie będzie już szczęśliwa. W tym wszystkim Piotr Polak i Olga Bołądź radzą sobie naprawdę dobrze i naprawdę ratują ten obraz. Gdyby nie oni, można by było usnąć z nudów.
Tylko jeżeli to miał być melodramat, to może trzeba było wywieść ich gdzieś do ładnego kraju i tyle? Po cholerę cała ta zabawa z dekoracjami SF? Skoro niewiele tu rzeczy logicznych, wszystko jest podporządkowane jedynie tym dwojgu, to trudno widza wciągnąć w tę historię, gdzie ganiają jacyś agenci pilnujący podróżowania w czasie, a drugi plan dorzuca jakieś swoje kawałki, nijak mające się do całości? Czemu, ach czemu taki scenariusz? To miało być zabawne? Ciekawe?
Nawet zagadkowość i oczekiwanie na coś co ma się wydarzyć to za mało.izmu jeszcze późniejszego niż nasz. Melancholia, muzyka i ładne zdjęcia to wszystko co się zapamiętuje.
Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Źródło zdjęć: www.kinoswiat.pl Foto: Bartosz Morozowski