Mieczysław Kosz – któż z mojego pokolenia kojarzy to nazwisko, słuchał nagrań? Obawiam się, że niewielu. Komeda jeszcze nie doczekał się filmowej biografii z prawdziwego zdarzenia, a tu proszę. Może dlatego, że poza muzyką, jest to również opowieść o zmaganiu się z samotnością, z niepełnosprawnością. Czy niewidomy może być genialnym pianistą, czy muzykiem? Dziś to raczej oczywistość, ale jeszcze kilka dekad temu budziło to zdziwienie, a artyści próbowali nawet ukrywać swoją inność, zamiast budować wokół niej właśnie popularność, ciekawość ludzi. Być może to charakterologiczne – jest nieśmiały, nie zna wielkiego świata, wychowywał się na wsi w biednej rodzinie, a potem w ośrodku dla niewidomych. Dawid Ogrodnik po raz kolejny dostał ciekawą rolę, którą mógł wypełnić emocjami.
I robi to świetnie. Grana przez niego postać jest chwiejna emocjonalnie, maskuje swoją niepewność udając zblazowanego, cierpi, zagłusza ból alkoholem. I szczęście czerpie przede wszystkim z muzyki. Ma niezaprzeczalny talent, ale wcale nie wybiera kariery muzyka klasycznego na którego się kształci, wybiera muzykę, którą poznaje dość późno, coś co poczuł sercem. Tu nie wystarczy precyzja, ćwiczenia, trzeba mieć w sobie dużo przestrzeni na improwizację, na wolność. I on ją ma, choć bardziej za nią tęskni, niż jej doświadcza. Wciąż szuka akceptacji, choćby to były pijaczki z podwórka.
Siłą tego filmu jest nie tyle sama historia, bo ona wciąga średnio, co trzy rzeczy: ciekawa rola Ogrodnika, bardzo dobre zdjęcia, no i najważniejsze: muzyka. To co zrobił Leszek Możdżer do tego obrazu to mistrzostwo świata. Cudowne aranżacje, w których rozpoznaje się melodie, ale wypełnia je przede wszystkim ten feeling, cała gama emocji. Nawet jeżeli się jazzu nie lubi, nie rozumie, trudno się oprzeć zachwytowi.
A filmowa historia Mietka Kosza? Sam tytuł niestety sporo sugeruje, więc im częściej widzimy zatrzaskujące się za kolejnymi osobami ważnymi dla muzyka drzwi, tym bardziej robi się to wszystko przewidywalne. Smutny film, choć przecież wypełnia go całkiem sporo scen, które wywołują nasze uśmiechy. Muzycznie jest wybornie. I choć „Ikar” nie jest dziełem genialnym, ogląda się go dobrze, a jako przypomnienie artysty wartego uwagi, sprawdza się kapitalnie.
Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Źródło zdjęć: Next Film, next-film.pl