Wciąż myślami przy spektaklu Stowarzyszenie Umarłych Poetów (Och Teatr), więc wyciągam z przygotowanej listy notek do napisania film dokumentalny o człowieku, który nierozerwalnie się z tym tytułem kojarzy. Nie będę chyba obiektywny w swojej ocenie. Dlatego, że przez wiele lat to był aktor dostarczający mi tyle cudownych emocji, ukochany, rozbawiający do łez, zawsze kojarzący się niesamowicie pozytywnie. I choćby zrobiono mu laurkę, pewnie bym połknął, nawet nie dostrzegając że czegoś mi w niej brakuje.
To jednak nie jest jedynie hymn pochwalny. Punktem wyjścia do tego filmu jest to co na jego końcu, czyli tragiczna śmierć, której raczej byśmy się po nim nie spodziewali, jest to więc nie tylko biografia, ale próba poznania go lepiej, by zrozumieć… Zawsze wydawał się tak radośnie nastawiony do życia, dawał energię, siłę, był ostatnim człowiekiem, który by się kojarzył nam z depresją. Reżyserka Marina Zenovich chyba chciała trochę zburzyć nasz wizerunek jaki o nim mieliśmy, pokazać nam go nie tylko jako komika, aktora, wesołka, pokazać nam go trochę w kontrze do tego obrazu. Jaki był prywatnie, poza planem, czym żył, jak radził sobie z oczekiwaniami i uwielbieniem tłumów? Odpowiemy sobie również na pytanie dlaczego popełnił samobójstwo.
Gdybym wymieniał tytuły za jakie go kocham pewnie to byłby dłuuugi akapit, w filmie te role jedynie migają, nie zajmujemy się nimi aż tak dogłębnie, częściej przyglądamy mu się gdy stoi na scenie jako komik przed wielotysięczną publiką. Robił to nawet wtedy gdy za role płacili mu już wielkie sumy. Kochał to, był zwierzęciem scenicznym i czuł się tam wyśmienicie. Nawet gdy był przybity, coś mu dolegało, na te dwie godziny jakby nabierał sił, improwizował, szalał, sypał dowcipami (i jak podkreślają ci którzy widzieli jego przygotowania, wiele z nich powstawało na żywo). Od tej strony Williamsa znałem mniej, trochę zaskoczony byłem ostrością jego skeczy, ale i rozbawiały mnie prawie do łez.
Jego kariera była dość konsekwentna, miał w niej trochę szczęścia, włożył jednak masę pracy, to dzięki jego pomysłom, intuicji, energii te role będziemy pamiętać jeszcze długo. Sporo tu nagrań mało znanych, zza kulis, pokazujących go wyciszonego, czasem samotnego, bo te momenty gdy stawał się duszą towarzystwa jednak go wypalały. Kochał to, szukał akceptacji, ale było w tym jednak sporo grania. Tak naprawdę był poważnym, wrażliwym człowiekiem, bycie komikiem traktował po prostu jako pracę, do której podchodził po prostu bardzo profesjonalnie, dając z siebie wszystko.
Marzenia, kolejne małżeństwa, uzależnienie, dzieci, dom, wreszcie choroba… Kolejne etapy życia, o których opowiadają bliscy mu ludzie (m.in. Billy Crystal czy David Letterman) to nie tylko masa anegdot i ciekawostek, ale przede wszystkim ciekawy portret, pokazujący wnętrze człowieka, którego pokochaliśmy głównie za jego ekspresję, poczucie humoru.
Czapki z głów, wchodzimy na stoły i kłaniamy się nisko, bo taki człowiek zdarza się nieczęsto.
O Kapitanie, mój Kapitanie!
Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Źródło zdjęć: www.imdb.com