Dziś premiera, więc nie mogło zabraknąć notki o „Pogromcy grzeszników”.
Po świetnej trylogii „Śmierć frajerom” Grzegorz Kalinowski znów zabiera nas na wyprawę do Warszawy lat 30. Zna to miasto jak własną kieszeń, lubuje się w odkrywaniu jego historii i z różnych jej fragmentów potrafi złożyć opowieść tak fascynującą, że czyta się ją z zapartym tchem. Niby rozrywka, bo to kryminał czy tak jak w przypadku poprzednich książek fabuła przygodowa z trochę gangsterskim, łotrzykowskim klimatem, ale tło, nawet całe ramy fabuły, mają oparcie w prawdziwych wydarzeniach, postaciach, w kronikach miasta. Nie chodzi jedynie o miejsca, ale również o ich atmosferę, czasem język ulicy, a nawet konkretne zdarzenia. Dla Kalinowskiego wystarczy fragment z jakiejś gazety, notatka w kronikach kryminalnych, relacja z meczu, a potrafi na tej kanwie napisać fajną scenę. Potem to wszystko spina w całość i mamy gotową powieść. I nie ma w tym bałaganu, przypadkowości.

Przez trzy tomy towarzyszyliśmy Heńkowi Wciśle, cwaniakowi, który nie zawsze postępował zgodnie z prawem. „Pogromca grzeszników” otwiera nową perspektywę w  opowieściach Kalinowskiego. Tym razem bowiem stajemy po stronie stróżów prawa. Jednego z nich już mogliśmy poznać w poprzednich powieściach – to znany żartowniś aspirant Kornel Strasburger. Towarzyszyć mu w śledztwie będzie jego przyjaciel, przodownik Zygmunt Stolarczyk. Będą się musieli zmierzyć z wyjątkowo mało przyjemną sprawą.

Oto w światku prostytutek i alfonsów wkradł się strach, bo ktoś dokonuje coraz bardziej brutalnych mordów. Nie wygląda to już na jakąś pojedynczą sprawę, której przyczyną mogła być prywatna zemsta, porachunki. Wszystko wskazuje na seryjnego mordercę, który na cel wziął sobie właśnie to środowisko. Tak przynajmniej prezentuje to prasa, która na wzbudzaniu sensacji zwiększa sobie popularność, doprowadzając tym samym do szewskiej pasji naszych bohaterów. Jak prowadzić śledztwo, skoro nawet przełożeni sugerują się tym, co dyktują im nagłówki gazet, a w mieście narasta panika?

Ciekawie zarysowany został ten wątek „kreowania tematu” przez prasę, postać początkującego redaktora Gza, staje się jakby równorzędnym bohaterem obok policjantów prowadzących dochodzenie. Pieniądze, kariera, sława, stają się dla niego na tyle atrakcyjne, że w nosie ma doszukiwanie się za każdym razem prawdy w ochłapach jakie można zdobyć na ulicy. On woli tę prawdę „stworzyć”.

Do tego oczywiście mozolne śledztwo, naciski by jak najszybciej sprawę rozwiązać
i poruszanie się w półświatku, który przecież do policji zaufania kompletnie nie ma. Trzymając się procedur i rozkazów, Strasburger i Stolarczyk niewiele by zdziałali. Obaj są jednak facetami, dla których liczy się raczej skuteczność, a nie formalności, które zawsze
w razie czego można potem uzupełnić. Swoje nasiadówy z analizowaniem hipotez wolą robić w knajpie przy wódce, nie na posterunku, co najwyżej guzy i kaca będą leczyć następnego dnia w pracy.

Do samej intrygi, śledztwa, nie mam zamiaru się czepiać – jest ciekawie, choć też nie ma tu jakiejś supertajemnicy do rozwikłania. Kalinowskiego uwielbiam raczej za atmosferę całości, za masę ciekawostek z życia przedwojennej Warszawy, obrazków z półświatka, ulic, biur, knajp, kabaretów. Te dialogi, scenki, opisy, pełne życia, kolorów, czasem humoru, sprawiają masę frajdy, nawet gdy zbaczamy na jakieś poboczne wątki i akcja nie posuwa się do przodu. Czytasz wciągającą fabułę, a potem jeszcze odkrywasz, ile w niej było ciekawych faktów (jak choćby postać Stanisława Paleologa i oddziałów obyczajowej policji).
A dla tych, którzy lubują się w retro kryminałach bonusem będzie odnajdywanie nawiązań do twórczości np. Krajewskiego czy Wrońskiego.

Polecam lekturę nie tylko miłośnikom retro kryminałów, ale również varsavianistom czy też tym, którzy lubią powieści napisane lekko, wciągające i z historią w tle.
Kalinowski na pewno nie przynudza!

Wydawcą „Pogromcy grzeszników” jest wydawnictwo MUZA.

Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Foto: Ewa Milun-Walczak, www.miluna.pl

Zapisz

Zapisz