Przegapiłem pierwszy wydany u nas kryminał Manziniego, właśnie ukazuje się trzeci, a ja dopiero odkrywam, że kryminał włoski to nie tylko Camillieri i Carofiglio. Manzini jest troszkę inny, mniej u niego uroków samych Włoch, ale są za to inne fajne smaczki. Na pewno różnice między południem i północą, postrzeganie się wzajemne przez mieszkańców tych regionów, odrobina czarnego humoru oraz bardzo ciekawa postać głównego bohatera. Wicekwestor Rocco Schiavone został „zesłany” na daleką północ w Dolinie Aosty, prawie pod Alpy, bo w Rzymie narobił sobie problemów. Niby wszyscy mają go za świetnego śledczego, ale po pierwsze jest bezczelny i chamski, a po drugie jego metody działania nie zawsze są zgodne z regulaminem. Cóż, wychował się gdzieś na Zatybrzu, wciąż utrzymuje kontakty ze swoimi dawnymi przyjaciółmi, którzy wybrali zgoła inną drogę kariery niż służenie prawu. Jest świadom więc, że czasem prawo jest bezsilne, gdy nie masz silnych dowodów, gdy ktoś ma duże pieniądze, władzę lub kontakty, by się wyślizgnąć z rąk organów ścigania. A gdyby tak czasem trochę kogoś przydusić, nastraszyć, jakoś podejść, od razu uzyskuje się potrzebne informacje, bez tych wszystkich adwokatów, którzy potrafią wszystko popsuć. Można by się nawet zastanawiać co Schiavone robi w policji z takim dość swobodnym podejściem do prawa, ale on naprawdę chce łapać przestępców, jest w tym dobry, tyle że czasem lubi grać według własnych zasad.
W „Żebrze Adama” dodatkowo nasz bohater jest zupełnie nie w sosie – dla niego na północy jest za zimno, patrzy na ludzi, którzy chwalą wiosnę jak na idiotów, bo dla niego nadal trwa głęboka zima. Cały czas więc chodzi podminowany i nie ma nastroju do tego, by jakoś wiele serca wkładać w pracę. Najchętniej zagoniłby do niej podwładnych, zwłaszcza że śledztwo, które im się trafiło wygląda na banalnie proste: powieszona kobieta w zamkniętym mieszkaniu, jakieś ślady włamania, wskazujące raczej na to, że nastąpiło ono później. Policjant skłania się ku samobójstwu, musi jedynie wyjaśnić rolę włamywaczy i okoliczności zdarzenia… Coś jednak nie daje mu spokoju.
Niby sprawa wydaje się prosta, ale autor naszykował dla nas kilka niespodzianek. Pojawi się temat znany choćby z „Gniewu” Miłoszewskiego, czyli przemoc wobec kobiet, a cyniczny bohater będzie miał okazję okazać sporo wrażliwości wobec przedstawicielek płci pięknej. Cały czas próbuje sobie jakoś poukładać życie, ale traumy z przeszłości i utrata żony, nie są łatwe do zapomnienia. Stąd też alkohol, narkotyki, ignorowanie przełożonych, wyżywanie się na podwładnych – to nie jakaś poza, ale jego charakter, życie po prostu uczyniło go twardym, chwilami brutalnym i z dość specyficznym podejściem do różnych spraw. Chyba woli być sam, żeby nikogo nie ranić, jest świadom, że nie jest łatwy w obejściu, ale też ma chyba nadzieję, że spotka kogoś, dzięki komu trochę pozbędzie się swojego wkurwienia.
Choćby tylko dla tego dość specyficznego bohatera już wiem, że będę szukał innych kryminałów tego autora. Ale „Żebro Adama” dało mi też sporo frajdy jako kryminał, może nawet nie samą intrygą, ale sposobem poprowadzenia śledztwa. Czyta się to lekko, a mimo tego pojawia się sporo przemocy, mało przyjemnych spraw, nie brakuje też humoru dzięki dość mało profesjonalnej załodze posterunku gdzie pracuje Rocco Schiavone. Dobra lektura na na dłuższą podróż.
Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Foto: Ewa Milun-Walczak, www.miluna.pl