Miło jest czasem zrobić wycieczkę w rejony trochę inne niż te odwiedzane po wielokroć. Dlatego gdy wśród kryminałów wypatrzę coś spoza Skandynawii i krajów anglojęzycznych sięgam po to z dużą ciekawością. I niejednokrotnie są to bardzo smakowite kąski. Tyle że nie zawsze muszą to być piękne winnice, czy jakieś urokliwe zakątki, jak się okazuje klimaty bardziej mroczne, miejskie i to z tych „gorszych” dzielnic, w kryminalnych fabułach też się sprawdzają. Po Manzinim mam kolejnego autora z Włoch, którego zamierzam obserwować. Zwłaszcza, że wchodzę w cykl o komisarzu Giuseppe Lojacono od drugiej części – trzeba będzie nadrobić szybko pierwszą.

Tam rozwiązał głośną sprawę, ale ponieważ to było jego samotne dochodzenie wcale nie spodobało się to jego kolegom i przełożonym. Gdy ktoś rzucił plotkę o jego współpracy z mafią, znalazł się więc on na czarnej liście i gdy tylko znalazła się okazja do tego by go usunąć z oczu, szybko z tego skorzystano.

Policjant trafił do Pizzofalcone, dzielnicy, która sama w sobie raczej nie cieszy się dobrą sławą w Neapolu, a w dodatku tamtejszy komisariat okrył się hańbą, gdy okazało się, że jego załoga handlowała prochami. Z różnych miejsc wysłano tam tych, których chciano się pozbyć i teraz od nowa będą musieli nie tylko uczyć się miejsca, ale i pracy z nowymi dla siebie partnerami. Nazwani „bękartami”, spisani na straty nie będą mieli łatwo. Ludzie im nie ufają, w zespole są ludzie z dość trudnymi charakterami, problemami, nie zawsze więc w swojej pracy udaje im się być w 100% profesjonalistami.

Poznajemy bliżej członków tego zespołu, ich życie, towarzyszymy w ich dochodzeniach, będzie więc wielowątkowo i to właśnie mi się podobało, nie było tak oczywiste jak znany schemat: morderstwo-detektyw-śledztwo. W pewnym momencie nawet trudno stwierdzić, która z prowadzonych spraw okaże się tą główną i czy utrzyma nasze zainteresowanie do samego końca. Gdyby nie fakt, że mogliśmy trochę bliżej poznać bohaterów, pewnie byłoby ciut nudno i przewidywalnie, ale towarzyszenie im, nawet w ich zgrzytaniu zębami na partnera/partnerkę w dochodzeniu, było dla mnie sporą frajdą. No i ma się ochotę na ciąg dalszy!

Może i nieskomplikowane, ale sympatyczne.

Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Foto: Ewa Milun-Walczak, www.miluna.pl

2 KOMENTARZE