Pierwszy na świecie film długometrażowy, zrealizowany techniką malarską. Genialny hołd dla wielkiego artysty. Niesamowity kunszt i mozolna praca, która przyniosła oszałamiający efekt. Te i inne pochwały można przeczytać na temat filmu „Twój Vincent”, który od najbliższego piątku już w kinach. I powiem Wam, że żadna nie jest specjalnie przesadzona.

Warstwa wizualna tego filmu po prostu zachwyca. Nie tylko ze względu na świadomość ile benedyktyńskiej pracy w to włożono (blisko 10 lat, ponad 100 malarzy, 65000 klatek,
z których każda była obrabiana „ręcznie”). Na naszych oczach obrazy, które znamy z albumów, ożywają. Im lepiej zna się twórczość Van Gogha (w filmie wykorzystano prawie 100), tym większy zachwyt będzie się odczuwać.

Większość, pełnych uznania głosów powtarza – czegoś takiego jeszcze nie było. Nawet gdy mamy do czynienia z aktorami, którzy odgrywają część scen, wszystko sprawia wrażenie, jakby również było rysunkiem. I choć nie jest to seans łatwy, wymaga trochę skupienia, bo w warstwie fabularnej opowieść rozwija się dość powoli, to wychodzimy
z kina oczarowani.

Gdyby to była próba oddania krok po kroku życia artysty, edukacyjne przejście przez jego twórczość, być może byłoby to mało strawne, ale Dorota Kobiela i jej mąż, Hugh Welchman, obdarowują nas nie tyle gotowymi faktami, co opiniami, spostrzeżeniami, nawet plotkami na temat Van Gogha, które zbiera tuż po jego śmierci pierwszoplanowa postać. Armand Roulin, syn listonosza, który przyjaźnił się z malarzem, dostaje zadanie, by dostarczyć ostatni list Vincenta do jego brata. Szukając adresata, wyrusza w podróż,
w trakcie której sam zmieni swój sposób myślenia o człowieku, którego niewielu w jego otoczeniu doceniało. Dziwak, szaleniec, biedak… Kto by się przyglądał temu, co maluje.

Ta po trosze kryminalna fabuła, z próbą wyjaśnienia okoliczności śmierci artysty, jest okazją do tego, by zobaczyć w nim przede wszystkim człowieka owładniętego pasją, potrzebą tworzenia i poszukującego szczęścia. Malował wszystko co widział wokół siebie.
Dzięki filmowi mamy możliwość wejścia w jego świat, zrozumienia jego złożonego charakteru, zachwycenia się jego wrażliwością. Czy to prawdziwy wizerunek Van Gogha? Cóż, artyści mają prawo do własnych interpretacji…

Chyba jeszcze nigdy film i malarstwo nie zbliżyły się tak bardzo do siebie. Pomyślcie tylko. Jedna sekunda filmu to 12 płócien malarskich. A film trwa 80 minut. Sama świadomość tego zapiera dech, dlatego tym bardziej docenia się efekt tej pracy, w dużej mierze przecież również Polaków. Będzie Oscar?

Tekst: Robert Frączek www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Zdjęcia z planu, plakat: NEXT FILM

 

 

Zapisz