Ledwie tydzień na ekranach i niestety film Komasy pechowo znika z ekranów przynajmniej na dwa tygodnie, potem być może wyprą go inne nowości. Szkoda.
Bo nawet jeżeli sam film nie jest wolny od wad, to temat jakiego dotyka jest na tyle istotny (również w dobie epidemii), że warto by go oglądano, by o nim dyskutowano. Mowa nienawiści. Hejt. I głupota. Każdy kto trochę posiedzi w sieci z tym się zetknie, nie tylko tam gdzie jest miejsce na politykę, spraw społeczne, które mogą dzielić ludzi światopoglądowo, ale wszędzie tam gdzie pojawi się więcej ludzi. Bo sława i zazdrość, bo można komuś dopiec, bo można się wyżyć i samemu zdobyć poklask, bo pieniądze… Komasa skupia się na tym ostatnim, sugerując, że manipulowanie opinią publiczną, niszczenie ludzi przez opłacane firmy jest częstsze niż myślimy. Ale różnych refleksji przy oglądaniu tego filmu rodzi się więcej, nie tylko te najbardziej oczywiste sugerujące, że to wszystko kwestia obrzydliwych nacjonalistów i prawicowych fanatyków.
Wybaczam mu jednak uproszczenia, bo choć przez nie trochę ten scenariusz drażni, nie zaprzeczę, że trzyma w napięciu, że ma jakąś dramaturgię. To co dla mnie byłoby najciekawsze, czyli postać Tomka – głównego bohatera i jego motywacji, jak dla mnie nie pociągnięte zostało w sposób wystarczający. Psychopata, czy człowiek skrzywdzony, marginalizowany i zdeterminowany, by udowodnić swoją wartość, by się zemścić? Maciej Musiałowski zagrał postać zimną, zamkniętą w sobie, skupioną na celu. Mimo jego nieetycznych postępków, nie brakuje jednak chwil gdy zwyczajnie nam jest go szkoda – zakompleksiony, wrażliwy na oceny innych, udający kogoś innego, lepszego. I mający jakiś sekret, którego możemy się jedynie domyślać, traumę o której nie chce mówić. Jeżeli czytaliście np. publikacje Alice Miller na temat tego jak bicie może wpływać na naszą psychikę, podobnie jak mi może pojawić się Wam sporo ciekawych hipotez na temat tego dlaczego Tomek jest jaki jest. Nie chce litości, chce szacunku. Brak empatii, czy skłonności psychopatyczne nie biorą się znikąd…
W kontrze do bohatera mamy „elity”, które dość otwarcie pogardzają takimi jak on – wiedzą lepiej co dobre dla świata. Dopóki nie będziesz klaskać i mówić jak oni, nie przyjmą cię do swojego grona, ale nawet wtedy będą pamiętać skąd przybyłeś – nie dla ciebie ich córka, bo ma wyższe aspiracje.
No i wreszcie obok nacjonalistów, głośnych, agresywnych, jest kandydat na prezydenta Warszawy (Maciej Stuhr), z wyważonym programem, ambitny, liberalny i otwarty na pomoc choćby dla imigrantów – łatwo więc połączyć jego kandydaturę z hasłami o zagrożeniach dla Polski. A ja jeszcze nie do końca szczerze mówi o swojej orientacji to już ma przechlapane. Jego przeciwnik jest w cieniu, ale umiejętnie potrafi popchnąć narrację w określonym kierunku. Najistotniejsze w tym jest to, jak my jako opinia publiczna dajemy wodzić się za nos angażując się emocjonalnie i intelektualnie w walkę w sieci. Nie na poglądy, czy nawet systemy wartości, bo im nas więcej, to po prostu na epitety, hasła, fejki, żarty, memy i wszelkie inne „racjonalne” naszym zdaniem metody.
Hejt. Choćbyśmy byli aniołami, czasem trudno się powstrzymać, by nie odpowiedzieć tym samym…
I spirala się nakręca. Nawet jeżeli finał nie będzie tak tragiczny jak w filmie, to mimo wszystko jesteśmy po części za niego odpowiedzialni. Nie reagując wcześniej, dając się prowokować, odpłacając tym samym.
I dlatego ten film jest moim zdaniem tak ważny.
Przymykam oczy na wstawki z gry online, bo ten motyw już znamy z Sali samobójców i mnie nie przekonuje, jest chyba zbędny, przymykam oczy na niedociągnięcia scenariusza, a biję brawo za podjęcie tematu i za świetną rolę Musiałowskiego. Ktoś powiedział, że to taki polski Joker, nie szedłbym tak daleko, bo za mało pokazano wnętrze i psychikę, skupiając się na samym zachowaniu, realizacji planu przez bohatera. Może szkoda. Nie ten ciężar gatunkowy. Ale jest dobrze.
Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Foto: Jarosław Sosiński, źródło zdjęć: Kino Świat