Jak przyjemnie jest czasem zanurzyć się w takie powieści, ciągnące się latami, pełne dramatów, uniesień i porażek, pełne szczęścia i smutku. Dwa tomy (bo tak wznowiło to Wydawnictwo Poznańskie), to cegły po blisko 800 stron, niełatwe do czytania w komunikacji bo wielkie, nieporęczne. Lektura też raczej do powolnego podążania za bohaterami, a nie wciągająca bez reszty na ileś dni i wieczorów. Autorka wychowała się w Indiach, zna je można by rzec od podszewki, wiadomo jednak, że dla miejscowych nigdy nie będzie „swoja”. To rozdarcie – bycie „inną”, a jednocześnie nigdzie do końca nie akceptowaną, tą miłość do kraju, do jego kultury, do różnorodności, do jego historii i do przeciwieństw jakie w nim tkwią, starała się zawrzeć w tej powieści.
Jej bohater, choć miał rodziców Brytyjczyków, stracił ich bardzo młodo i długi czas wychowywany był przez swoją niańkę. Zaznał biedy, tułaczki, musiał uciekać przed zagrożeniem, wreszcie jako nastolatek trafił do ojczyzny, której nie widział na oczy, by tam pod okiem dalekich krewnych wyrosnąć na ludzi. Było w nim jednak jedynie jedno pragnienie – wrócić do Indii. A mógł to zrobić jako żołnierz, służąc wraz z tymi, wśród których się wychował i których traktował jako rodzinę.
Ashton Pelham-Martyn zawsze będzie nosił w sobie pewne rozdarcie, bo nigdy nie będzie potrafił zaakceptować tego, że jako biały ma jakieś inne prawa, jest traktowany lepiej. Będzie oczywiście starał się zachowywać pewne pozory, ale najbardziej szczęśliwy będzie wtedy gdy nie będzie musiał udawać i trzymać się z daleka od tych, którzy są dla niego jak krewni.
W tej historii jest namiętność, jest przygoda i jest świetnie oddany klimat XIX-wiecznych Indii. Historia walk w Afganistanie, pokazanie tego jak wyższe sfery brytyjskie, politycy byli oderwani od rzeczywistości i zapatrzeni w siebie – to wszystko niby tło, ale jakże ciekawe. Pragnienie sprawiedliwości, wytykany bezsens decyzji dowódców i ich zaślepienie, brak zrozumienia zarówno wśród Anglików, ale i brak stuprocentowej akceptacji wśród Hindusów, sprawiają, że historia Ashtona nie jest słodką bajką o miłości z pięknymi krajobrazami w tle. Jest w niej rozdarcie, tęsknota, ale i miłość do kraju z całą jego surowością i wadami. I to chyba najbardziej fascynuje, mimo upływu lat od napisania tej powieści. Barwnie odmalowane kolonialne Indie, rozmach i szczegółowość opisów dają smak, jakiego współczesnym książkom często brakuje, bo stawiają na wartkość akcji i jej dramatyzm. Tu wszystko dzieje się powoli, ale smakuje wyśmienicie.
Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Foto: Ewa Milun-Walczak, www.miluna.pl