Winston Churchill jest tak wyrazistą postacią, że doczekał się już kilku filmowych biografii, na szczęście jednak zwykle koncentrują się one na różnych etapach jego życia. Tym razem to praktycznie krótki odcinek czasu, gdy walczy o stanowisko premiera, a potem o jego utrzymanie.
Historia mocno uwikłana w polityczne rozgrywki (nie popiera go nawet jego własna partia), nie ukrywajmy, że trochę patetyczna (szczególnie pod koniec), a mimo to ogląda się to naprawdę dobrze. Głównie za sprawą świetnej kreacji aktorskiej Gary’ego Oldmana, ale i sam scenariusz na pewno nie przynudza. Człowiek sobie myśli: cholera, czemu w Polsce nie kręcimy takich filmów, przecież nie brakuje nam ciekawych życiorysów. A że nie są znane na całym świecie? To sprawmy, żeby je poznano. Bez wikłania się w niuanse, rozdrapywanie narodowych ran, ale jak najprościej wyłożyć tło, a skupić się na fascynującym życiorysie i osobowości. Dołożyć do tego jakiś przełomowy moment, walkę z przeciwnościami i właśnie taki film zgłosić do Oscara. Do dziś nie rozumiem czemu nie postawiono na pierwsze tego typu produkcje jak Bogowie, czy Sztuka kochania. Ale wróćmy do „Czasu mroku”.
O kreacji Oldmana już wspomniałem (Oscar!), ale i w scenariuszu zadbano, by ta postać wypadła dla widza interesująco – to nie tylko wielki polityk, który ma intuicję i wie, że nie warto iść na negocjacje z Hitlerem, ale i ktoś pełen różnych wad, słabości charakteru, dziwactw. Ich nagromadzenie może być nawet dość zabawne, ale ma sprawić żebyśmy zobaczyli w nim człowieka, a nie jedynie męża stanu. Równie wiele miejsca poświęca się tu użeraniu się z innymi politykami, którzy chcą zmusić go do układów pokojowych, bo jak argumentują Brytania nie jest przygotowana do wojny, jak i jego różnym rodzinnym kłopotom. Nawykły do różnych przyjemności życia, służby, dużego domu, nawet przy długach Churchill nie jest skłonny zrezygnować z czegokolwiek.
Ma wątpliwości, wścieka się, jest dość nieprzewidywalny, nie myśli o ludziach – te cechy nie układają się jakoś we wspaniałą laurkę, ale to tak jakby twórcy chcieli powiedzieć: ktoś taki był potrzebny by uratować kraj od katastrofy, gdyby był bardziej spolegliwy, mógłby przegrać, a tak był uparty niczym osioł. Oczywiście raczej między bajki włożyć możemy historyjki jak to kilka osób z metra miało wpływ na ostateczną decyzję co do wojny, ale właśnie takie uproszczenia, odrobinę patosu i odwołanie się do głosu ludu, Amerykanie uwielbiają.
Warto obejrzeć sobie ten film w zestawieniu z „Dunkierką”, która przecież pokazuje owoce jednej z szalonych decyzji nowego premiera Wielkiej Brytanii. Jego polityka wobec Niemiec, determinacja, by nie ustąpić nawet na krok, okazała się słuszna. Wziął pełną odpowiedzialność za konsekwencje, licząc, że kiedyś go za to uhonorują. Zaraz po wojnie okazało się, że naród ma go dość, ale dziś za to cały świat zapomina o błędach i stawia pomniki. Ten film jest jednym z nich.
Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Źródło zdjęć: tylkohity.pl