Już na początku roku 2019 WAB reklamowało ten thriller hasłem: nic lepszego w tym roku nie przeczytasz. Jak zwykle jest w tym dużo przesady, ale widać, że Szamałek znalazł pomysł, którym się jakoś wstrzelił w potrzeby i zainteresowania. Trochę to zaskakujące, bo jak dla wszystkich korposzczurów i mieszkańców wielkich miast, zbyt często sięga po oczywistości, prezentując je jako prawdy objawione, o których poza nimi nikt nie wie, a znowu dla tych, którzy mieszkają w niewielkich miasteczkach czy na wsi, życie bohaterów ze wszystkimi ich ambicjami (ach sukces! Warszawa, bo poza nią nie ma życia), może wydawać się dziwaczne. Cykl „Ukryta sieć” jednak widać chwycił i ja również przyłączam się do tych, którzy po lekturze pierwszego tomu, mają ochotę na więcej. Mimo wad, mimo pewnej sztuczności jaką wyczuwałem w niektórych fragmentach, podobała mi się intryga, tempo, i w sumie również finał, na tyle otwarty, by nie sprawiać wrażenie happy endu.
Gdy Szamałek pisał o starożytnym Rzymie (chyba jeden za mną, a łącznie były trzy?) sporo osób narzekało tam na dialogi. Nie chodziło nawet o zbytnie uwspółcześnienia, przekleństwa, ale raczej o wyczuwalną sztuczność i tu niestety mam chwilami podobnie. Tak jakby autor za bardzo się starał, by nadać im jakiś luz, używa jakichś zasłyszanych słówek, ale nie ma w tym naturalności. Przez to niestety i bohaterowie chwilami są jak lalki, z którymi trudno się identyfikować. Dzieje się niby dużo, ale nie wciągnęło mnie to tak bardzo jak pewnie by mogło.
A może to kwestia tego, że na pierwszym planie była osoba, która działała mi na nerwy i była dla mnie mało wiarygodna? Młoda kobieta po studiach dziennikarskich, chowająca swoje ambicje w kieszeń i niestety produkująca kolejne newsy z dupy, których jedynym celem jest przyciągnięcie uwagi i kliknięcie przez użytkownika w necie, miałaby pociągnąć dziennikarskie śledztwo oparte na tak nikłych poszlakach? Jakoś wierzyć się nie chce. Jej naiwność (to jej tłumaczone są wszystkie zagrożenia związane z Internetem) jest powalająca. Julita Wójcicka dostaje oczywiście wsparcie od tych, którzy potrafią dużo więcej, ale mamy uwierzyć, że bez niej nic by nie zrobili… Odważna, uparta, a cholera odpuszcza w tak wielu kwestiach (nawet molestowanie przez profesora). No nie wkurzałoby Was to?
U Brejdyganta też bohaterce nie do końca ufałem, ale tam jednak historia (nie ukrywajmy tego podobieństw trochę jest) wciągnęła mnie bardziej. A jednak przygotowuję już sobie drugi tom cyklu Szamałka – może będzie lepiej? Pomysł na pewno jest fajny, a sporo poruszonych spraw warto nagłaśniać, warto o nich mówić, to nie są rzeczy wyssane z palca.
Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Foto: Ewa Milun-Walczak, www.miluna.pl
No i jestem w kropce, gdyż tak po prawdzie z recenzji wydaje mi się, że nie będzie to książka dla mnie – lubię dobre dialogi, realistycznych bohaterów. Z drugiej strony „Kiedy Atena odwraca wzrok” jest jednym z moich ulubionych kryminałów i powiem szczerze, że akurat uwspółcześnienie dialogów wcale mnie nie raziło. Zresztą czemu miałoby nie być zastosowane? Ludzie w starożytnym Rzymie mówili dokładnie tak samo jak my – z przekleństwami, potocznie, niepoprawnie. Archaizowanie jest bardzo ciekawe z punktu widzenia poznawczego, ale z drugiej strony zawsze było dla mnie trochę bez sensu z punktu widzenia logiki – ówcześni ludzie mówili „normalnie” dla siebie, a nie archaicznym językiem. To trochę tak jakby w książce dziejącej się w USA wszystkie dialogi były po angielsku, bo tak tam mówią 😉 Oczywiście to kwestia do niekończących się dyskusji i raczej nie do przekonania nikogo, jak te o istnieniu Boga czy o aborcji, aczkolwiek zdecydowanie lżejszej wagi 🙂
tu nie chodzi o to, że nie klęli, że rozmawiali jak najbardziej normalnie, chodzi raczej o pewną niezręczność gdy czytasz sformułowania które są zbyt współczesne i dziwnie brzmi to w ustach bohaterów z jakiejś epoki – nie jest łatwo przekonać do tego czytelnika. Król do kogoś powie raczej: spierdalaj? Czy spadaj ziomuś?