Alexander McQueen. Kto interesuje się modą pewnie zna to nazwisko. Nawet jednak jeżeli nic Wam ono nie mówi będę namawiał Was do obejrzenia tego dokumentu. To nie jest historia jedynie „dla ludzi z branży”, niezrozumiała dla laików. Film rzeczywiście skupia się głównie na jego dokonaniach zawodowych, ale czuje się w tym przede wszystkim pasję, jakąś pozytywną dawkę szaleństwa. Nie rozumiem pewnych jego pomysłów, uważam je za zbyt dziwne, ekstrawaganckie, zaczynam jednak rozumieć, że to co widzimy na różnych pokazach, to nie jest sposób na sprzedaż czegokolwiek, ale wyrobienia sobie marki, zrobienia wokół siebie hałasu, sensacji. Pod tym względem muszę przyznać mu mistrzostwo świata, bo nawet kogoś takiego jak ja, kto wcale nie zwraca uwagę na modę, a pokazy uważa za wygłupy dla bogatych i naiwnych, udało się zaskoczyć. Ba, nawet oczarować.
Nie wiem na ile rzeczywiście nie zadziałała tu trochę magia ekranu. Obserwujemy kolejne przygotowania, podsłuchujemy rozmowy o inspiracjach, a potem widzimy efekt, który przypomina nawet nie tyle klasyczne bieganie po wybiegu, ale wielkie show, przemyślane do ostatniego detalu.
Facet, który pochodził z dość biednej dzielnicy Londynu, tworzy markę wartą miliony dolarów. Jakim cudem? I to właśnie widzimy między innymi w dokumencie Ian Bonhôte. Drogę, ciężką pracę, umiejętność zaskakiwania swoimi pomysłami, dar skrzykiwania ludzi do pomocy, którzy potem pomagali mu tworzyć jego kolekcje. Bez odrobiny szczęścia, ryzyka, czy pomocy innych, pewnie nie byłoby tak wielkiej kariery, ale trudno mu odmówić talentu. Trzeba go mieć, podobnie jak i odwagę, by po szalonych, obrazoburczych kolekcjach, bez kompleksów przyjmować zaproszenie do współpracy z francuskim domem mody Givenchy, ostoją klasyki i elegancji w modzie. Cały czas zachowywał jakiś swój oryginalny element, czasem ocierający się o kicz, czasem o grozę, ale potrafił wyważyć oczekiwania i hamował ekstrawagancję. To co najlepsze zachowywał na swoje autorskie pokazy, które naprawdę zamieniały się czasem w spektakl, czy też performance. Choćby dla tego, by zobaczyć jego oryginalne pomysły, nie tylko na kreacje, ale i na ich zaprezentowanie (suknia na modelce tańczącej między robotami po prostu powala), warto zobaczyć ten dokument.
Ten dokument ma siłę przede wszystkim dzięki niebanalnemu bohaterowi – charyzmatyczny i jednocześnie zakompleksiony, wizjoner, który nie radził sobie z krytyką, geniusz, ale i szaleniec, skromny, ale i wydający niemało na swoje pomysły. Film o modzie, dla człowieka, którego to nie interesuje mógłby być nudny. Tu siedziałem naprawdę zaciekawiony i wcale nie miałem ochoty wypatrywać końca. Dobrze dobrane archiwalne zdjęcia i filmy, bardzo dobra muzyka, interesujące wspomnienia współpracowników i bliskich. To się po prostu ogląda! Brakuje może jedynie projektów i współpracy z największymi sławami tego świata, ale rozumiem, że pewnie by to wymagało większego zachodu, żeby uzyskać ich zgodę, a i pewnie nie były one tak fascynuje (choćby królowej brytyjskiej) jak te z pokazów.
I tylko smutno, że w tej historii jest tyle podobieństwa do innych życiorysów gwiazd, jakie pojawiają się na ekranach kin (po Amy, choćby Whitney). Sukces, pieniądze, sława, a tak naprawdę okazuje się, że im tego więcej, tym więcej problemów, kryzysów, prowadzących nie tylko do uzależnień, ale czasem i do samobójstwa.
Premiera w najbliższy weekend.
Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Źródło zdjęć: gutekfilm.pl