Sagi wciąż żywe

0
1910

Nawet nie sądziłem, że wokół sag o wikingach można napisać tak żywy kryminał osadzony w czasach wcale nam tak nieodległych. Czyżby mieszkańcy Islandii rzeczywiście tak fascynowali się lekturą tych starych opowieści, że mogą one rzutować na to, co dzieje się wokół nich współcześnie?

Niesamowity klimat niewielkiej wyspy i naprawdę zgrabnie poprowadzona intryga to zalety książki Ingólfssona.

Na pierwszy rzut oka niewiele się dzieje, wchodzimy powoli w społeczność niewielkiej wyspy, do której przybywa młody chłopak, będący na stażu w prefekturze. Jego zadaniem jest zaopiekować się ciałem znalezionym na opuszczonej wysepce i przeprowadzenie wstępnego dochodzenia, czy mogło dojść do morderstwa.

W latach 60., gdy dzieje się akcja, wyspa była zamieszkana przez prostych ludzi, rybaków, żyjących w surowych warunkach, ale szczęśliwych na tym odludziu. Tym bardziej ciężko im uwierzyć w to, że zbrodnia mogła przedostać się do ich małej społeczności. Przybysz z Danii wcześniej był u nich gościem, badał średniowieczny manuskrypt zwany Flateyjarbók, opowiadający o legendach związanych z wikingami. Z tą księgą, ważną zarówno dla Islandczyków, jak i Duńczyków, wiąże się pewna tajemnicza zagadka, która ściągnęła na wyspę specjalistę od mitologii. Wszyscy jednak myśleli, że odpłynął on ze statkiem pocztowym, dlatego odnalezienie jego ciała jest sporym szokiem.

Ciekawym pomysłem jest przemieszanie fragmentów z tego manuskryptu, opowieści pełnych przemocy i krwi, ze spokojnym życiem mieszkańców wyspy i niespiesznym dochodzeniem. Krążymy po Flatey od domu do domu, przysłuchujemy się rozmowom i zachodzimy w głowę: kto tu coś ukrywa. Ci pobożni ludzie, tak serdeczni i otwarci (no, może z pewnymi wyjątkami), nie sprawiają wrażenia zdolnych do mordowania. No chyba, że ktoś próbował im coś odebrać.

Niby niewiele się dzieje, ale lektura zdecydowania wciąga. Na pewno istotny jest tu ten wyjątkowy klimat, zupełnie inna kultura i warunki, w jakich ci ludzie żyją. Islandia fascynuje, choć na dłuższą metę pewnie nie każdy potrafiłby tam żyć. Dziś zresztą pewnie mocno się to zmieniło, ale 50 lat temu w wielu zakątkach tego kraju przyroda, pogoda, pory roku, mocno wpływały na sposób funkcjonowania.

To kryminał w starym stylu, znanym choćby z powieści Agaty Christie – bez fajerwerków, ale czyta się z wypiekami na twarzy, kombinując nad rozwikłaniem intrygi. I okazuje się, że nie trzeba żadnego genialnego detektywa, aby odkryć tajemnicę wyspy Flatey.

Jeżeli kolejne wydane w ramach nowego cyklu EditioBlack będą równie dobre, to będzie trzeba chyba robić jakieś przetasowania na moich stosach do szybkiego przeczytania (bo mam trzy kolejne!).

Tekst: Robert Frączek www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Foto: Ewa Milun-Walczak www.miluna.pl

Zapisz