Kryminały czytam w tej chwili najszybciej, czyli z 4-5 książek, które są jednocześnie smakowane, reszta idzie powoli, a zwykle jeden kryminał kończę i od razu dorzucam następny, znowu zajmując się głownie nim. Tyle fajnych rzeczy kusi. Choćby Maryla Szymiczkowa. Jakże inne to retro od tego co robi Krajewski, Bochus, czy Wroński. Może najbliżej jest Katarzyna Kwiatkowska, bo też czasem ma się tam wrażenie, że intryga jest jedynie jakimś pretekstem do opowiadania w lekki sposób o epoce i żyjących w niej postaciach.

Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński, którzy kryją się za Marylą Szymiczkową, dbają o nawet najmniejsze detale, wrzucając w powieść mnóstwo smakowitych detali, dotyczących zwyczajów, atmosfery panującej w domach, ale również plotki sprzed ponad 100 lat. Zbliżający się koniec wieku, w wielu budzi ciekawość, jak również przerażenie, bo wcale nie chcą żadnych rewolucji i burzenia swojego spokoju, a tu przez Europę przetaczają się coraz gwałtowniej nawoływania do niszczenia starego porządku. Nie tylko politycznego, ale również duchowego, czy artystycznego. Profesorowa Szczupaczyńska w trzecim prowadzonym przez siebie śledztwie, będzie musiała, mimo swoich oporów wejść własnych w takie środowisko. Czy diabeł jest tai straszny jak go malują?

Owym diabłem, którego tak bardzo obawia się wielu konserwatywnych mieszczan, jest Stanisław Przybyszewski, a obok niego będziemy mogli spotkać m.in. młodego Wyspiańskiego i innych artystów Młodej Polski. Do tego, by wejść do ich siedziby, budzącej grozę wśród wszystkich statecznych dam, zmusza profesorową konieczność: obiecała, że przez kilka dni okresu świątecznego uda jej się wskazać sprawcę morderstwa, tak by nie wywołać wielkiego skandalu obyczajowego. Grono podejrzanych jest dość wąskie, a sama Szczupaczyńska można powiedzieć nawet fizycznie była przy tym, gdy ktoś zabił gospodarza domu, w jakim wszyscy gościli. Byli uczestnikami seansu spirytystycznego, który jak widać skończył się dość niefortunnie. Choć może sama bohaterka, w duchu nawet się ucieszyła, że będzie mogła znowu rzucić się w nurt dochodzenia – stęskniła się za tym i bez najmniejszych oporów traktuje sędziego śledczego jako swojego dobrego znajomego i partnera w jej prywatnych zabawach w detektywa.

Dekadenci, ludzie którzy odrzucają konwenanse niczym niewygodne pantofle, podejrzane medium oraz poważani, stateczni obywatele krakowscy – czy muszę podpowiadać kogo z tego grona najchętniej widziałaby profesorowa jako potencjalnego sprawcę? Trzeba przyznać, że jest coraz odważniejsza i obiektywna w swoich poszukiwaniach prawdy. I zdaje się, że coraz mniej jest w niej dulszczyzny, coraz bardziej się ją lubi. Trochę cierpi na śledztwie życie domowe, ale ona choć nada potrafi świetnie udawać, potakiwać mężowi i nie wysuwać się na pierwszy plan, nie potrafi powstrzymać się od wychodzenia z domu np. pod pretekstem sprawunków, a tak naprawdę udając się na kolejne spotkania (czy raczej przesłuchania).

Trochę humoru i fantastyczny klimat, jakże inny od dużo mroczniejszych rzeczy retro, które dominują na naszym rynku. Tu się smakuje różne szczegóły, sceny, przepisy kulinarne i przede wszystkim historię, a jakby przy okazji uczestniczymy w śledztwie, choć nawet tym razem nie miałem ochoty zgadywać sprawcy. Dałem się ponieść fabule i atmosferze. Wspaniale udało się po raz kolejny pokazać Kraków z jego kompleksami wobec np. Wiednia, ale i przywiązaniem do tradycji, pewnego rodzaju dumą, że tu żyje się inaczej.
Zdecydowanie za szybko się ta lektura skończyła.

Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Foto: Ewa Milun-Walczak, www.miluna.pl