Niesamowity reportaż. Niesamowita praca jaką wykonał autor grzebiąc w archiwach, rozmawiając z ludźmi, zbierając ślady i tworząc z nich historię miasta. Miasta, które istniało ponad 600 lat. I którego już nie ma. Dlaczego zapytacie? To musicie sięgnąć koniecznie po tę książkę, aby poznać odpowiedzi. Bo pewnie każdy ma inną. Są tacy, którzy początek „znikania” wiążą z wygnaniem z tych terenów po wojnie rodowitych mieszkańców i zacierania po nich śladów. Inni mówią o szkodach górniczych, o nadmiernej eksploatacji złóż pod miastem, która spowodowała zapadanie się ziemi i niszczenie budynków. Ale są też tacy, którzy do dziś uważają, że miasto mogłoby przetrwać, a do jego likwidacji doprowadziły osoby, które chciały tam na zawsze ukryć jakąś tajemnicę.

Kupferberg. Miedzianka. Miało swoje wzloty i upadki. Okresy gdy mieszkańcy ledwie ciągnęli koniec z końcem, ale były i takie gdy tego spokojnego miasteczka ściągała wciąż nowa ludność tam właśnie widząc swoje schronienie, nowy dom, szansę na chleb, zarobek i nowe życie. Dziś gdy pojedzie się w okolice Jeleniej Góry można znaleźć jedynie ruiny i to pod warunkiem, że wie się gdzie szukać. To opowieść ludzi, którzy tu żyli, pracowali, bawili się, żenili i umierali. To miejsce uważali za swój dom. I ci przed wojną, którzy przez wieki to miasto budowali. I ci po wojnie, których mało interesowała przeszłość, zajęli stare domy i postanowili tu zostać zachwyceni tym miejscem. Przyroda, cisza, spokój, dookoła góry – to wszystko tworzyło atmosferę, dla której nawet ci, którzy byli zmuszeni to miasteczko opuścić, potem wielokrotnie starali się tu wracać.

Kiedyś miasteczko. Rynek, cztery gospody, dwa kościoły, apteka, browar, ładny cmentarz, szyby kopalni. Dziś tylko chaszcze.

Historia małego miasteczka, ale na jego tle ileż mamy tu tematów do przemyśleń na temat fragmentu historii naszego kraju. Nie tylko dlatego, że te tereny dopiero od niedawna leżą w naszych granicach, a tak niewiele wiemy o ich przeszłości, ale również dlatego, że tak mało w nas szacunku dla tej przeszłości, że tak łatwo zniszczeniu ulegało to co dziś nie da się odbudować. W niektórych miejscach kraju były to synagogi, różne pamiątki, pałace, cmentarze. Władzy „ludowej” zależało by państwo było jednolite, więc ślady po „innych” szybko znikały. Tu było podobnie. Smutna to historia i czasem ze sporym bólem jej słuchałem. Czarno na białym możemy zobaczyć stosunek Polaków do tego co przejęli, ten lęk: co będzie jak „oni” wrócą, to poszukiwanie skarbów, niszczenie tego co nie było akurat potrzebne i wydawało się mało praktyczne. Książka nie jest jednak oskarżeniem, nie obwinia nikogo – to raczej świadectwo i zapis tego co sami ludzie mówili, jak wspominają, co odczuwali wtedy i co czują po latach.

Małe drobiazgi, czasem zdjęcie, życie jednego człowieka – wydawałoby się mało istotne, tu wplecione w opowieść o miejscu sprawiają, że ono wydaje nam się znów tętniące życiem, choć przecież tylko na kartach książki.

Wciągają już pierwsze rozdziały – kronika miasta aż do czasów II wojny światowej, tak pełna szczegółów, nazwisk, charakterystyk, tak barwna, jakbyśmy czytali wspomnienia z tamtych czasów, a nie współczesny reportaż pisany na podstawie suchych kronik. I dalej jest równie ciekawie – ludzie pojawiają się, żyją tu, znikają, a my dzięki nim możemy przyjrzeć się temu co działo się z miastem. Po wojnie przeżyło ono krótki, ale bardzo wyniszczający czas, gdy Rosjanie uruchomili tu kopalnię uranu. Potem już nie było tu tak wiele szans na pracę, miasteczko było coraz bardziej zniszczone, choć przecież przetrwało aż do lat 70-tych. Decyzja o jego zrównaniu z ziemią nie była łatwa i do dziś wiele osób powtarza, że nie była konieczna.

To co w tej książce jest wspaniałe, to rozmowy z wieloma ludźmi i pokazywanie ich wspomnień, ich spojrzenia. Choć czuje się, że do niektórych autor podchodzi trochę jak do bredzenia frustratów, to nie komentuje. Ocenę zostawia nam. Prawd jest tyle ilu ludzi. Bo każdy z nich przeżył tu kawałek swojego życia i ma prawo do tego by wspominać to co było dla niego akurat ważnego. To co dla mnie znaczyło jedno, dla kogoś mogło zupełnie coś innego.

Nie dziwcie się pozytywnym recenzjom tej książki, a takich znajdziecie sporo. Po prostu jest świetna! Autor pracował ponad dwa lata zbierając materiały, jeżdżąc po Dolnym Śląsku i wykonał kapitalną pracę. To ratowanie od zapomnienia wspomnień, śladów, ale i materiał do przemyślenia. Lekcja do odrobienia, abyśmy z wielkimi słowami na ustach o ojczyźnie, nie gubili prawdy o ludziach, którzy ją tworzą, o tych wszystkich małych ojczyznach. Historia kraju. Miejsc. Ludzi. Zbierając to w całość uczymy się szacunku i odkrywamy historię na nowo.

Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com (notka z grudnia 2012)
Foto: Ewa Milun-Walczak, www.miluna.pl