Jeżeli czytaliście powieść Grażyny Jagielskiej „Serce z kamienia”, będziecie wiedzieli czego spodziewać się po tym filmie. Debiut Ewy Bukowskiej to jej autorska wizja na temat traumy jaką powoduje wojna. Ale traumy specyficznej, bo nie doświadczanej wprost. Wyobrażanej, przeżywanej poprzez opowiadania, obrazy z telewizji, rozmowy przez telefon, własną wiedzę na temat sytuacji w kolejnych krajach dokąd udaje się mąż, ale przecież wcale przez to traumy nie mniej bolesnej.

Wojna dotyka wszystkich, nie tylko tych, którzy bezpośrednio jej doświadczają, ale całe rodziny, grupy, narody, jest raną, którą trudno zaleczyć. W kolejnej książce Jagielska pisała też o innych historiach, które pozostawiają nie mniej głębokie zranienia, ale ta pierwsza jest najbardziej realistyczna, najmniej niedopowiedziana.

Pamiętam jak kłóciliśmy się o nią na DKK, bo niektórzy nie mogli uwierzyć w to, że tak mocno można przeżywać przerażenie o życie męża, miłość połączona ze strachem zamieniająca się w paranoję nazywali egoizmem. Gdy bohaterka mówi: jesteś uzależniony od wyjazdów w punkty gdzie dzieje się coś groźnego i albo to rzucisz albo ćpajmy razem, zabieraj mnie ze sobą, sama chyba nawet nie wyobraża sobie, że dotknięcie tego naocznie może być nawet gorsze.

Ten rozwijający się proces popadania w szaleństwo, w depresję czy jakby to inaczej określić, może stan katatonii, obserwujemy z narastającym przerażeniem. Oboje przecież byli dziennikarzami, dobry wiedzieli co to poczucie misji, jednak wyjazd na wojnę to nie tylko pieniądze, nie tylko dobry temat do długich rozmów i głośnego artykułu. Gazeta ciśnie, szuka wysłanników, ale to każdy z nich podejmuje decyzję o wyjeździe. Mąż bohaterki (w filmie małżeństwo to Anna – Magdalena Popławska i Witek – Michał Żurawski) wraca z jednego miejsca i od razu pakuje się do wyjazdu w kolejne. Afganistan, Kongo, Gruzja, Czeczenia…

Relacje telewizyjne nie oddadzą tego co przeżywa się tam naprawdę, gdy śmierć, gwałty, okrucieństwo widzi się na każdym kroku i jeszcze ryzykuje się własnym życiem. Witek jednak powtarza: dopóki mam do kogo wracać, wszystko mi się uda. Nie rozumie jak trudne to dla jego żony. To co zostawia: dom, dzieci, zwyczajne obowiązki niewiele go interesuje, to takie błahe sprawy dla kobiet, ale wie, że oni są bezpieczni. Dzwoni, opowiada, dzieli się swoimi emocjami, a w Annie to wszystko zaczyna się gromadzić, nie potrafi przestać myśleć o tym czy wróci…

Ten film to przede wszystkim pokaz umiejętności Magdaleny Popławskiej. Wejście w intymny, wewnętrzny świat. Dotykamy sytuacji gdzie przychodzi obojętność na wszystko, gdy brakuje już sił nawet na to by się ubrać i coś zjeść. I nikt nie potrafi pomóc. W to trochę ciężko nam uwierzyć, ale pamiętajmy, że to opowieść subiektywna i nie wiemy co tam działo się naprawdę.

Można się spierać o to czy trzaski w głowie to najlepszy sposób, by oddać to co dzieje się z bohaterką, nie można jednak zaprzeczyć, że film porusza nasze emocje. Może ktoś uzna grę Magdy Popławskiej za przeszarżowaną, przesadzoną, ale ja tak nie uważam. Bliskie kadry, skupienie się na emocjach, psychice bohaterki, jej stanach lękowych, pozostawienie nas z pytaniami – to wszystko sprawia, że sami wychodzimy zagubieni i zdezorientowani. Nawet gdy ktoś będzie kręcił nosem na sceny z oddziału leczenia syndromu stresu pourazowego i rozmów z żołnierzami, to wcześniejsze sceny sprawią, że nie będzie wątpił w to, iż wojna wpływa również na bliskich, którzy zostają w domu.

Film raczej dla koneserów, ale temat jak najbardziej ciekawy. Choć chyba najpierw lepiej przeczytać powieść.

Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Foto: R. Jaworski