Dziś film, który powinien zdobyć jakąś nagrodę specjalną. Po raz pierwszy chyba dokonano takiego cudu, że z gotowego filmu usunięto wszystkie sceny z jakimś aktorem i nagrano je zupełnie od nowa z innym.
Możemy zastanawiać się czy to nie był lepszy wybór (moim zdaniem był – Christopher Plummer jest dużo bardziej autentyczny, nie musiano go aż tak bardzo „robić”), ale za samą decyzję Ridley Scott powinien dostać jakąś nagrodę – np. za poprawność polityczną (albo hipokryzję, bo dobrze sobie policzył ile będzie go kosztować gdy widz odwróci się od produkcji). Szczerze mówić niewiele jednak te decyzje zmieniły dla samego filmu. Nie sprawiły bowiem, że będzie on dla widza…
…ciekawszy. W tej historii niby jest sporo materiału na zbudowanie dramaturgii, napięcia, na to by widz poczuł jakieś emocje, okazuje się jednak, że w efekcie nic takiego na ekranie nie ma. Tak jakby chłód emocjonalny jednego z bohaterów, jego skąpstwo, zamroziło kompletnie całą ekipę, której wydawało się, że kręcą świetny thriller. Bo wyszedł im co najwyżej średnio ciekawy dramat opowiadający o tym czy wszystko jest na sprzedaż.
Stawką jest przecież życie ludzkie, o które walczy i negocjuje z porywaczami nieustępliwie matka, ale ponieważ ich celem jest wnuk najbogatszego człowieka świata, który nie jest skłonny, by lekką ręką oddawać cokolwiek ze swojego majątku, sprawa nie jest prosta. Jean Paul Getty to postać jak najbardziej autentyczna i cały scenariusz oparto również na prawdziwych zdarzeniach, może jedynie je trochę podrasowano.
Scott próbował opowiadać o tragedii porwanego, cierpieniu matki, która błaga swego teścia o pomoc (co to dla miliardera 17 milionów), ale jednocześnie próbuje nam pokazać dlaczego Getty jest właśnie taki, jego drogę do majątku. Przeplatane wątki jakoś tracą na swojej temperaturze i niestety całość jest co najwyżej letnia. To co ją ratuje to sceny ze starym Getty’m (świetny Christopher Plummer) i jego synową (Michelle Williams), to iskrzenie jakie między nimi jest, zmaganie o to kto wygra w tym sporze. Mark Wahlberg grający tu detektywa mającego negocjować okup (a tak naprawdę ma „rozwiązać kłopot bez płacenia) wypada nieźle, ale nie przykuwa tak bardzo naszej uwagi.
Ani to super trzymający w napięciu thriller, ani też jakiś głęboki, poruszający dramat o rozpadzie więzi, postawieniu na kasę, a nie na ludzi. Wszystko jest podane na tacy, zbyt oczywiste i pozostawiające niedosyt. Aż żal, że ładne zdjęcia (Dariusz Wolski) pewnie szybko pójdą w niepamięć.
Decyzję czy oglądać pozostawiam Wam. Może na mniejszym ekranie?
Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Foto: www.monolith.pl