Powrót do uniwersum Metro 2033. I powrót do jednej z bardziej oryginalnych powieści z tego świata, wyróżniającej się fabułą językiem i… otoczeniem. Kontynuacja już nie jest aż tak bardzo zaskakująca, bo przecież znamy już bohatera, jego misję i kraj, przez który kroczy. A mimo to jest parę zaskoczeń i nawet nie wiem czy tomu drugiego nie czytało mi się lepiej od pierwszego, czyli „Korzeni niebios”. Jest może mniej oryginalny, dużo bliżej mu do innych książek z cyklu, ale za to dużo więcej w niej akcji, mniej jest tych wszystkich wizji, filozoficzno-religijnych rozważań, które w tamtym tytule trochę mi przeszkadzały.

Opowieść snuta przez Avoledo traci więc klimat, zamiast wędrować przez zlodowaciałą Italię, siedzimy w podziemiach jednego miasta, ale jakoś bardziej pasuje mi do Uniwersum, które nie oszukujmy się, raczej nie zostało zbudowane na super pogłębionych historiach. Już wtedy pisałem, że chyba lepiej by było, gdyby autor nie ograniczał się ramami wyznaczonymi przez Głukhovskiego, tylko szukał swojej drogi, bo „Korzenie niebios” były tak jakby w rozkroku między postapo, a powieścią w zupełnie innym gatunku. To teraz mam jasność: „Krucjata dzieci” wskazuje na podęcie decyzji o powrocie do znanych realiów.

Ksiądz John Daniels, który przemierzał kraj w poszukiwaniu arcybiskupa, w trakcie wyprawy uświadomił sobie wiele spraw, między innymi również to, że był manipulowany i wcale nie chodziło o wybór nowego papieża, a raczej o pozbycie się konkurencji. Coraz bardziej rozgoryczony, tracąc nadzieję, pod wpływem przeżyć postanowił zmienić swoje zadanie – wyruszył w drogę powrotną ciągnąc na saniach bombę atomową. Tyle, że po drodze został napadnięty i mało brakowało, a wyzionął by ducha.

I oto znajdujemy go w podziemiach Mediolanu, gdzie powoli dochodzi do siebie, próbując zorientować się w zasadach rządzących wspólnotą dzieci, która go uratowała. Spytacie: dzieci? Ano owszem, najstarsi z nich mają po lat naście, kiedyś opiekowała się nimi i uczyła wszystkiego ich opiekunka przedszkolna, ale niestety zmarła, pozostawiając po sobie dość dobrze przygotowaną do życia w świecie postapokaliptycznym wspólnotę. Daniels musi zdobyć ich zaufanie, bo wie, że nie może tu zostać – całemu miastu grozi śmiertelne niebezpieczeństwo i trzeba posunąć się nawet do kłamstw, manipulacji, poświęcić ileś ofiar, byle nie doszło do najgorszego. Stał się dużo bardziej cyniczny, tajemniczy, jego wizje i kontakt z istotami, które nie są ludźmi, przerażają, ale też fascynują innych, więc powoli zdobywa on sojuszników do swojej misji – m.in. samozwańczego rabina, który zgromadził wokół siebie ludzi w jednym z centrum handlowych.

Jak zwykle w powieściach z tego uniwersum, ważne są wszystkie szczegóły dotyczące różnic między poszczególnymi grupami i frakcjami, ich zasad, metod radzenia sobie w trudnych warunkach, organizacji, nastawienia do sąsiadów. To prawdę mówiąc jest czasem bardziej smakowite niż sama akcja, która jak się możemy domyślać, zmierza do jakiegoś starcia z dużo silniejszym przeciwnikiem, przed którym trzęsą się ze strachu wszystkie społeczności. Wspólny wróg ich zjednoczy. Avoledo przygotował jednak kilka niespodzianek, wprowadzając do fabuły nie tylko pierwiastek ludzki, ale również istoty, które pojawiły się już po katastrofie nuklearnej, zmutowane stwory, które być może wcale nie są tak wielkimi potworami. Jak zwykle bowiem, mimo pięknych słów, obietnic i przysiąg, to człowiek okazuje się stworzeniem najbardziej okrutnym, bezwzględnym i przerażającym. Do tego aspektu książek wydawanych w ramach Uniwersum Metro, zdążyliśmy się już przyzwyczaić, ale wciąż potrafi on wywołać gęsią skórkę.

Wątek rozważań religijno-moralnych nadal u tego autora jest wyraźny, choć tym razem bardziej zdecydowanie postawił na akcję, brutalność, zabierając nas do mrocznych tunel metra i w ciemności ludzkiej duszy.  Ksiądz Daniels mimo utraty wiary jakiej kiedyś go uczono i w jakiej sam wzrastał, najwyraźniej ma w sobie jaką nową wewnętrzną siłę, która pcha go do celu. Choćby po trupach. Nie rozumiejąc do końca swojej roli w większym planie, ale zdeterminowany, by go wykonać. Zapowiada się ciąg dalszy historii.

Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Foto: Ewa Milun-Walczak, www.miluna.pl