Niewiele czytuję literatury obyczajowej, ale od kilku lat, gdy spróbowałem jej książek, do jednej z autorek mam słabość i czytuję z przyjemnością. Chodzi o Ewę Cielesz, która na jesieni podarowała czytelnikom pierwszy tom nowego cyklu pt. „Ćma”.

Tym razem nie sięgamy aż tak głęboko w przeszłość, jak to bywało w innych książkach tej autorki, ale fabuła osadzona jest w okresie, który dla młodszych i tak będzie już historią, której nie znają. Przełom lat 70 i 80, siermiężność PRL, gdy niewiele rzeczy było, wszystko trzeba było „załatwiać”, wystać i wywalczyć, nie oczarują nas pięknymi krajobrazami, wygodnym życiem w luksusie, obietnicami wielkiej kariery i życia u boku księcia z bajki. Bohaterka tej książki – Anita – zresztą pewnie by nawet odrzuciła takie dary od losu, jeżeli nie czułaby, że jej serce daje na to zgodę. Młoda dziewczyna (poznajemy ją gdy ma lat 17) może i chwilami jest zagubiona w tym co wokół niej się dzieje, ale ma jakiś wewnętrzny radar, którym się kieruje, decydując komu ufać, a komu nie. Życie jej nie rozpieszcza, a ci na których teoretycznie powinna móc liczyć, czasem zadają jej najbardziej bolesne rany.

Tak jak choćby matka, która wyrzuca ją z domu, gdy dowiaduje się, że dziewczyna jest w ciąży. Bardziej przejmuje się tym co ludzie powiedzą, niż tym co stanie się z córką. Może myśli, że zaopiekuje się nią ojciec dziecka? Niestety ten szybko się zwija, traktując Anitę, jako wakacyjną przygodę. Chcąc nie chcąc, dziewczyna  jedzie w drugi koniec Polski, do Wrocławia, by spróbować szczęścia u swojej ciotki. Nie ma co streszczać wszystkiego czego doświadczy, zepsułbym całą przyjemność. W książkach Ewy Cielesz znajdzie się zawsze trochę miejsca na porywy serca, dylematy życiowe, nadzieję i radości, ale też często szczęście znika za chmurami ledwie pojawi się ono w życiu bohaterów. I tutaj też tak jest.

Trzeba mieć w sobie dużo odporności, siły, żeby się nie załamać, by nie ulec presji tych, którzy namawiają ją na takie, a nie inne urządzenie sobie życia. Ona sama chce mieć na nie wpływ. A skąd czerpie siłę? Chyba przede wszystkim od córki, którą przecież musi się zaopiekować. Dla nie pójdzie nawet na kompromisy, choć na pewno nie na długo. Swój honor ma i nie pozwoli sobą pomiatać. Gdyby nie dziecko, być może nawet mimo swoich aspiracji, zostałaby na melinie, w towarzystwie, które tak łatwo ją zaakceptowało jako swoją. Anita nie jest przecież idealna, popełnia błędy, szuka ciepła i akceptacji, ale zwykle potrafi też jednak się do pomyłek przyznać przed samą sobą. Ma dobre serce, nie ma w niej obłudy i za to ją lubimy.

To pierwszy tom, więc historia jest niedokończona, autorka zostawia nas z niedosytem. Szkoda, ale miejmy nadzieję, że nie na długo. Chciałoby się poznać dalsze losy jej oraz tego, przy którym zdecydowała się żyć, czyli niewidomego rzeźbiarza Michała. Rozstajemy się z nimi, gdy znów muszą zaczynać wszystko od początku.

Przede wszystkim wciąga sama historia, losy dziewczyny, jej wybory, tło, czyli życie kolejkowe, problemy z mieszkaniami i wszelkimi towarami, stan wojenny i kłopoty z milicją, to tło, w którym bohaterka tkwi, ale ono nie jest w książce najważniejsze. Czasem w powieściach czujemy jak istotne są te detale, scenografia i drugie tło, ale nawet mi tego u Cielesz nie brakuje. Emocje, zwykłe, codzienne problemy, życie z którym trzeba się brać za bary, wcale nie jest mniej ciekawe.

Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Foto: Ewa Milun-Walczak, www.miluna.pl