Historia ma dla nas jeszcze masę świetnych opowieści i bohaterów, którzy dotąd pozostawali dla nas anonimowi, pozostaje jedynie czekać na to, by ktoś dla nas to odkrył. Drugą kwestią jest oczywiście zrobienie tego w ciekawy sposób, by nie zanudzić samymi datami, suchymi faktami. W tej książce jak dla mnie udało się to bardzo dobrze – pokazano nie tylko mało znane kulisy wojny na Atlantyku, która według wielu znawców, mogła odwrócić bieg wydarzeń, ale i uhonorowano na kartach książki wiele postaci, które stały za sukcesem Aliantów w tym konflikcie. W większości nie doczekały się one wielkiej sławy i podziękowań, więc ta publikacja jest oddaniem im należnego honoru i miejsca.
Czasem mam wątpliwość na ile wydobywanie na światło dzienne roli kobiet w różnych wydarzeniach ma sens (to znaczy ma ono oczywiście sens, ale na ile przypisywanie im zasług jest zasadne), bo to trochę tak jakby twierdzić, że na sukces biura projektowego ze zwycięskim zleceniem, składali się poza architektem również kierowca, portier, czy sekretarka (nic nie ujmując ich pracy). W tym jednak przypadku trudno mieć wątpliwość – autor pokazuje wkład kobiet nie tylko w przypadku tego jednego projektu, który opisuje, ale upomina się o pamięć dla całej służby pomocniczej, która dźwigała na sobie masę pracy organizacyjnej, sztabowej, czy szkoleniowej, a bez nich wiele rzeczy by były trudne do prowadzenia. Ciekawa jest oczywiście opisana tu rola komandora Gilberta Robertsa i wkład jego projektu w działania prowadzone na Atlantyku, ale fantastycznie, że przy okazji udało się napisać o tzw. „Wrenkach”, czyli członkiniach Women’s Royal Naval Service, które m.in. pracowały w jego zespole, były nawet jego trzonem. Te kobiety to ciche bohaterki tej wojny, które nie doczekały się najczęściej żadnych orderów i honorów.
Chwilami drażniło mnie płynne przechodzenie autora od działań Aliantów, do punktu widzenia Niemców, zwłaszcza, że ich ton chwilami był taki, jakby to byli równorzędni partnerzy gry, którym należy się ten sam szacunek, a nie bezwzględne bestie, które nie wahały się zatapiać statków pełnych cywili. Trzeba jednak przyznać, iż w ten sposób trochę ożywia się narracja książki, a my zaczynamy postrzegać ten konflikt również poprzez rywalizację konkretnych postaci, próbujących opracować najlepszą strategię dla swojej strony. Ze strony niemieckiej widzimy nie tylko dowódców U-bootów, ale ich ojca duchowego i dowódcę, czyli admirała Dönitza, który wymyśla nowy sposób atakowania konwojów, całymi stadami statków. Ze strony brytyjskiej – jest to właśnie komandor Roberts, który przekonał dowództwo do tego, by wykorzystywać w szkoleniach i rozpracowywaniu strategii niemieckiej coś w rodzaju gry planszowej. To właśnie jego zespół, jak twierdzi autor, stoi za sukcesem Aliantów, którzy przełamali lęk przed statkami podwodnymi dziesiątkującymi ich konwoje, by wdrażając odpowiednie strategie reagowania, podjąć z nimi walkę. Rzeczywiście dzięki Enigmie oraz prowadzonym szkoleniom, pozornie wyglądającym jak zabawa dla dorosłych, szala zwycięstwa przechyliła się na drugą stronę.
Śledzimy projekt od samego początku, aż po jego przekazywanie innym ośrodkom, jako rozwiązania modelowego, a w centrum narracji cały czas mamy konkretne osoby i to jest tu cenne. Może chwilami czuje się chaos, mnogość nazwisk, czy gorycz, gdy widzimy ich dalsze losy trochę psuje nam humor na koniec lektury, cieszmy się jednak z tego, że ta książka wyciąga ich z cienia historii, gdzie trochę byli zepchnięci. I to nie tylko ze względu na utajnianie działania ich ośrodka szkoleniowego przez długie lata, ale choćby właśnie ze względu na to, że były to osoby, które armia traktowała jako uzupełnienie swoich kadr i szybko się z nimi pożegnała zaraz po zakończeniu wojny. Ordery wzięli ich dowódcy.
O konwojach i dramatycznych historiach jakie się dokonywały przy atakach U-bootów, czytałem już wcześniej, ale po raz pierwszy mogłem spojrzeć na ten temat od strony sztabu, czyli przygotowywania bezpiecznych szlaków, ich ochrony, czy opracowywania strategii walki. Te gry wojenne, rozgrywane na ścianie, czy na przestrzeni podłogi, to nie tylko suche liczby, przesuwanie jednostek, ale jak się okazuje „zabawa”, z której można było wyciągnąć sensowne wnioski, dzięki którym wielu ludzi uratowało swoje życie, a losy wojny potoczyły się na niekorzyść Hitlera.
Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Foto: Ewa Milun-Walczak, www.miluna.pl