Na horyzoncie tej jesieni nowy Mock, a ja dopiero połknąłem premierę z wiosny, czyli „Dziewczynę o czterech palcach”. Książkę reklamowano jako pierwszą powieść szpiegowsko-sensacyjną Krajewskiego, nowe otwarcie, nie będzie jednak wielkich zaskoczeń. W sumie chyba to nawet nie zmartwi fanów autora, bo Popielskiego kochają oni prawie równie mocno jak i Mocka. A to właśnie Popielski jest bohaterem „Dziewczyny…”.
Skoro poznawaliśmy wczesne sprawy z Wrocławia, autor chyba postanowił cofnąć czas również dla komisarza ze Lwowa.

Fakt, iż sprawa ma charakter międzynarodowy, że angażują się w nią wywiady kilku państw, trochę zmienia charakter książki, ale nie aż tak bardzo jak moglibyśmy sądzić. Krajewski wciągał nas w intrygi kryminalne już w tak różnych okolicznościach, że po prostu tym razem trochę zmienia tło i tempo, wiele detali, tak charakterystycznych dla siebie, pozostawia bez zmian. I nie chodzi jedynie o samego bohatera, jego upodobania, sposób prowadzenia śledztwa, ale i o samą konstrukcję, w której np. zarysowuje jakiś dramatyczny fragmencik rzeczywistości, a potem pokazuje jak do niego doszło. Nie jest łatwo w jego książkach odpowiedzieć: kto, co i dlaczego, jest za to masa frajdy z obserwowania kolejnych kroków policjanta, biegu jego myśli, błędów i sukcesów, uporu i moralnych wyborów, które nie zawsze idą w parze z tym czego by oczekiwali od niego przełożeni.

Historia zaczyna się na Wołyniu, potem za karę Popielski przeniesiony jest aż pod granicę z Rumunią, dostanie szansę na odwrócenie swojego losu, zacznie współpracę z wywiadem polskim, tropy powiodą go m.in. do Wolnego Miasta Gdańska… Sporo jeżdżenia, masa poszlak i choć wszystko wydaje się jakoś prowadzić go do celu, bohater nie może oprzeć się wrażeniu, że coś jest bardzo nie tak. My jako czytelnicy wiemy to dobrze – autor równolegle pokazuje nam jak służby radzieckie zacierają ręce, bo rozgrywają dzięki „łysemu” jakąś swoją grę – ale bohater przecież tego nie wie. W tle początki II Rzeczpospolitej, napięta atmosfera w kraju, zamach na prezydenta Gabriela Narutowicza, duża ilość prawdziwych postaci tamtego okresu. Trzeba przyznać, że tym razem Krajewski rozbudował fabułę z większym rozmachem, mimo wszystko pilnując, by wszystko ze sobą się wiązało, choć na pierwszy rzut oka tego nie dostrzegamy.

Czytałem to z ogromną przyjemnością. Nie tylko dlatego, że lubię Popielskiego, jego bezczelność, dociekliwość, ale i elegancję, pewien sznyt jaki posiada. Podobało mi się to, że autor nie postawił jedynie na samą akcję (może nawet jest trochę zbyt powolna), ale na szkicowanie przed nami perspektywy społeczno-politycznej, oddanie atmosfery tamtych dni. Za to właśnie kocham retro kryminały, to nie sama zbrodnia stanowi o ich oryginalności, ale dopiero suma wszystkich tych elementów: realizmu, ciekawego bohatera, tła, ciekawej zagadki/sprawy.

Mam wrażenie, że nie jest tak mrocznie jak to bywało we wcześniejszych książkach, może więc właśnie „Dziewczynę…” warto polecić na początek? Zwłaszcza, że wszystkie kolejne historie z Popielskim, dzieją się już trochę później.

Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Foto: Ewa Milun-Walczak, www.miluna.pl