W serii reportażowej Wydawnictwa Poznańskiego wysyp ciekawych tematów, tytułów, debiutujących autorów. Nie wiem czy w pewnym momencie nie dojdzie do przesytu, jak choćby z Wydawnictwem Czarne, gdzie ilość nie pokrywa się już zawsze z jakością. Ale póki co, czytam z ciekawością. Nie zawsze są to teksty równie wciągające literacko, znaleźć w nich jednak można jednak sporą dawkę nowych informacji. Piszą je często ludzie, którzy jakoś rodzinnie, osobiście związani są z danym regionem, starają się przekazać swoje uczucia, pasję, ciekawość. Jak choćby dzisiejszy tytuł. Joanna Szyndler wyszła za Kubańczyka, była na wyspie niejeden raz i to nie jako turystka, ale doświadczając normalnego życia, problemów, słuchając opowieści przy rodzinnym stole, przy grillu, czy po prostu na ulicy wśród sąsiadów.
Nie napisała książki, która byłaby przewodnikiem, kompendium wiedzy, choć można znaleźć tu nie tylko teraźniejszość, ale i historię Kuby. Nie zajmuje też jakoś wprost stanowiska, starając się wysłuchać nie tylko tych, którzy uważają reżim Castro za przekleństwo, jak i tych, którzy go bronią. Musi uważać o czym i z kim rozmawia, ale to jej nie powstrzymuje od pytań i od szukania historii.
Skupia się przede wszystkim na opowieściach ludzi, którzy uciekli z Kuby lub którzy próbowali uciekać i niestety im się to nie udało. Interesuje ją jednak nie tylko to co wydaje się najbardziej sensacyjne, czyli przygotowania, ryzyko śmierci, ale np. to czy nie żałują, czy tęsknią, czy są szczęśliwi. Dotykamy więc przyczyn, atmosfery w jakiej żyli przez dekady mieszkańcy wyspy, biedy i głodu, braku perspektyw i nadziei na lepszą przyszłość, czasem spełnionej, a czasem nie. Joanna Szyndler znajduje bowiem takich, którzy ze Stanów postanowili jednak wrócić z powrotem. Nie tylko dla bliskich – po prostu dlatego, że czuli iż to jest ich miejsce. Nie potrafili żyć w świecie, który goni jedynie za kasą i karierą. Kubańczycy może i nie mają tyle co w Ameryce, ale potrafią się bawić, ludzie są blisko siebie, nie izolują tak bardzo.
Jak dla mnie sporo ciekawostek, o których mało wiedziałem – obozy dla uchodźców z Kuby, prawo suchej stopy, oddawanie dzieci przez rodziny katolickie do Stanów, czy fala opuszczających socjalistyczny raj, do której rząd szantażem dołożył więźniów i psychicznie chorych. I ocieplenie stosunków za czasów Obamy, które tak naprawdę zamknęło bramy do lepszego świata dla wszystkich szukających ucieczki. Brakowało mi trochę kolorowych zdjęć, ale rozumiem, że te które są, pełne szarości i obrazów codziennych, spoza folderków dla turystów, bardziej pasowały do klimatu tych historii. Raczej z tych niewesołych, pokazujących podziały, rozstania i tęsknoty. Może nie dowiemy się z tej książki jaka jest Kuba, ale więcej będziemy wiedzieć o tym co mają w sercu i głowach jej mieszkańcy. Tych z wyspy, którzy wcale nie mają tak bardzo wypranych mózgów propagandą i tych z Miami, którzy przecież nie są wszyscy na garnuszku CIA.
Stylistycznie i językowo jakoś mi zgrzytał ten tekst chwilami, ale nic to – treść to rekompensuje.
Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Foto: Ewa Milun-Walczak, www.miluna.pl