Taki styl i takie prowadzenie do mnie przemawia. Jakub Małecki po raz drugi trafia na domowe, książkowe podium. Pierwszy był „Saturnin”, teraz „Nikt nie idzie” a to przecież nie wszystko co mam szansę jeszcze poznać.
Cały urok nie tyle w samej ludzkiej historii ale wrażliwości jej przedstawienia. Bohaterowie nie wyglądają na przybyszów z innej planety – są ulepieni bardzo po naszemu, osiedlowemu, sąsiedzku. Czasem żeby coś poznać, zrozumieć, podróżujemy rozdziałowym wehikułem odrobinę w przeszłość – wtedy się wiele wyjaśnia.
Niedoskonałości, ułomności, potrzeby, braki, trudne relacje przewijają się na wielu stronach. Na początku i na zakończeniu lecimy w górę, a gdzieś w środku bardzo wiele znaczą balony.
„Stają na środku kładki i wtedy wypuszcza jeden z balonów. Każe jej patrzeć, sam też patrzy, z zadartą głową, dopóki balonu nie wchłonie błękit lub chmury. Czasami wiatr znosi je nad pas domów jednorodzinnych albo w przeciwną stronę, ku lokomotywowni, za którą nie ma już miasta, nawet jeśli administracyjnie jeszcze jest.”
Kilku bohaterów, kilka wątków i ciekawych, spontanicznych znajomości – z tramwaju, przystanku, warszawskiej ulicy. Jest trochę przykro, smutno ale i prawdziwie, po ludzku. Z tymi wszystkimi trudnościami nie zostajemy sami.
Mam nowego, ulubionego polskiego autora i w kolejce jego następne dwa tytuły. Tegoroczne książkowe lato zapowiada się bardzo ciekawie. A wy koniecznie sprawdźcie czy „Nikt nie idzie”.
Tekst: Mariusz Walczak
Foto: Ewa Milun-Walczak, www.miluna.pl