W okolicach Walentynek zawsze mamy w kinach wysyp komedii romantycznych i filmów obyczajowych, ale chciałbym Was namówić na seans troszkę inny. Może i bez westchnień jak na Greyu, wielkich wybuchów śmiechu, ale wzruszeń nie zabraknie. Prawdziwych emocji również. „Plan B” Kingi Dębskiej (pamiętamy „Moje córki krowy”) nie słodzi, nie obiecuje happy endu, w tych historiach jest jednak spora dawka nadziei.

Każdy z bohaterów miłości pragnie, szuka, tyle że przecież „do tanga trzeba dwojga”. Potrzebujemy do szczęścia innych ludzi, dzięki nim i my potrafimy stawać się lepsi. Trzeba tylko uwierzyć w to, że nie każdy będzie nas chciał skrzywdzić, nawet jeżeli już tego zaznaliśmy. O tym właśnie opowiada ten film.

Początkowo może być trudny w odbiorze, bo jeżeli ktoś spodziewał się kina lekkiego, przyjemnego, to zostaje zasypany sporą dawką mniej lub bardziej ciężkich tragedii. Jak sobie poradzić z odrzuceniem, stratą ukochanej osoby, zranieniami, zdradą – czy da się żyć po doświadczeniu, że właśnie nasze życie się kończy, nie widzimy w nim sensu. Plan B. Przecież nigdy go sobie nie układamy z góry, nie mówimy: gdy coś się stanie to wtedy ja… Tego trzeba się nauczyć, bo nawet gdy staramy się być silni, udawać, że wszystko po nas spływa, każdy dzień staje się udręką. A serce wyje z rozpaczy. Po prostu boli.

Cytując pewien dialog z filmu „podobno jak boli, to znaczy, że się goi”, powtarzają pewnie wokół jakieś mądrale. A może zamiast pouczać, że „do wesela…”, powinni po prostu przy nas być w takiej chwili, nie zważając, że ich odpychamy. To sedno filmu Dębskiej – drugi człowiek może wyciągnąć nas z dołka, serce da się jakoś posklejać. Nie obiecuje od razu romantycznej miłości, która ma zapełnić pustkę po poprzedniej, ale daje nadzieję, że można odnaleźć na nowo w sobie pragnienie by żyć, jakiś sens, radość, budować jakieś relacje z innymi. I wolę taką dość życiową prawdę, niż lukrowane zapewnienia, że będzie jak w bajce.

Nie jest to więc na pewno komedia, choć nie brakuje kilku scen bardziej zabawnych. Na pewno jednak nie można nazwać „Planu B” dramatem – stoi gdzieś sobie równiutko pośrodku i obiecuje nam, że będziemy się zarówno uśmiechać, jak i wzruszać.
Jest w tym filmie duża dawka empatii i ciepła, dzięki którym nawet trudne chwile potrafimy przejść z bohaterami jakoś z wiarą w przyszłość. Ten walor terapeutyczny, umiejętność opowiadania o uczuciach i wrażliwość, dało się dostrzec i w poprzedniej produkcji Dębskiej, po raz kolejny możemy się więc uśmiechnąć (i w środku i na zewnątrz) i powiedzieć sobie, że choć życie potrafi czasem przywalić, nie damy sobie wmówić, że nie da się wstać i iść dalej.

Może i jest trochę nierówno, pewne rzeczy można by doszlifować, ale gdy będziecie mieli wybór między jakąś pustą komedyjką, a „Planem B”, nie zastanawiajcie się długo.
Najbardziej poruszającą moim zdaniem rolę ma Kinga Preis, a obok niej w filmie zagrali m.in. Edyta Olszówka, Marcin Dorociński, Roma Gąsiorowska, Małgorzata Gorol.

Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Kadry z filmu: www.next-film.pl