Jakub Małecki ma dar opowiadania w sposób, w którym czuje się emocje, który po prostu porusza. Niby mało skomplikowana historia, ale chwyta za serce.

Co czyni nas takimi jakimi jesteśmy? Jak doświadczenie dziadków i rodziców, sprawy nawet ani razu nie wypowiedziane na głos, mogą wpływać na bliskich, jak niszczą od środka, a my nie potrafimy sobie z tym poradzić… Dopiero gdy wsłuchamy się w te historie z przeszłości, nagle wszystko wydaje się jaśniejsze i choć czujemy przerażenie i ból, wreszcie przychodzi też czas na zrozumienie i wybaczenie.

Głosy trzech pokoleń, gdzie każdy z nich snuje jakby oddzielną historię, splatają się w jeden nurt życia, gdzie dopiero na koniec zaczynamy rozumieć źródło tego co każde z nich jakoś naznaczyło.

O czym jest „Saturnin”? Nawet niełatwo odpowiedzieć jednym zdaniem. O wojnie. O strachu. O zemście. I cierpieniu. O pragnieniu miłości. I o samotności. O tym, czego pragnie się dla dziecka i o tym na ile znamy i rozumiemy swoich rodziców/dziadków. Banałem byłoby stwierdzenie: to powieść o przemijaniu i o godzeniu się z tym co nieuniknione. Mam bowiem wrażenie, że każdy w tej prozie może znaleźć jakiś kawałek prawdy dla siebie. O życiu, o relacjach, o lękach i tęsknotach, marzeniach i porażkach. I w tym właśnie tkwi jej piękno i magiczna siła.

Widziałem głosy, że Małecki wciąż pisze tak samo i dla tych, którzy znają jego prozę, „Saturnin” był rozczarowaniem. Może więc powinienem się cieszyć, że dla mnie to dopiero początek spotkań z tym autorem? Zachwycony jestem intymnością tej opowieści, tym że bez jakichś wygibasów literackich, prostymi środkami, udało się stworzyć coś pięknego i poruszającego.

Przyjdzie jeszcze czas na podsumowania całego roku, ale czuję, że o tej powieści wtedy jeszcze na pewno wspomnę.

Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Foto: Ewa Milun-Walczak, www.miluna.pl