Joker. W głowie natychmiast wszystkim uruchamiają się obrazki z filmów o Batmanie, komiksowe historyjki jakimi fascynują się dzieciaki i nieliczni dorośli, którzy nadal kochają być dziećmi.

No nie, ten film nie ma w sobie nic komiksowego, choć wprost nawiązuje do niektórych wydarzeń, ma być dla nich prequelem. To nie jest kino akcji, a mroczny dramat psychologiczny, pokazujący jak z odrzucenia, frustracji i samotności, może narodzić się coś destrukcyjnego. Ten film zachwycił mnie i przeraził jednocześnie.

Joaquin Phoenix stworzył postać, której współczujemy, rozumiemy, a z drugiej strony, postać od której nas odrzuca. Arthur Fleck nie ma w życiu lekko. Jego zaburzenie neurologiczne sprawiają, że nie może mieć nadziei na jakąś sensowną pracę, mieszka z matką w kiepskich warunkach, z resztą podobnie jak wielu jemu podobnych w czasach kryzysu. Pomoc państwa? Wolne żarty. Nawet darmowe wsparcie terapeutyczne właśnie jest likwidowane w ramach oszczędności. Nie zawsze radzi sobie z emocjami, czasem reaguje nieadekwatnie do sytuacji, nie wyczuwa oczekiwań innych, nie ma w nim empatii, ale to nie do końca jego wina. Jest chory, ale choć niektórzy zdają sobie z tego sprawę, nie czują wobec niego wyrozumiałości, tylko odrzucają jako dziwaka.

Czy taki ktoś, pełen nerwic, kto prawie nigdy nie doświadcza wewnętrznej radości, może stać się, tak jak o tym marzy, sławnym komikiem, który daje ludziom radość? Trudno to sobie wyobrazić. Todd długo jednak będzie próbował radzić sobie z życiem mimo odrzucania, przemocy, braku akceptacji, gdy dojdzie jednak do pewnej granicy i ją przekroczy, dozna przemiany… Skoro nie czuje nic, jest mu już wszystko jedno, nie ma w sobie też lęku, staje się kompletnie nieprzewidywalny. I tym samym groźny.

Oczywiście – historia jest poprowadzona tak, byśmy rozumieli przyczyny złości bohatera i sporej części mieszkańców miasta, którzy mówią o niesprawiedliwości, o podziale między nielicznymi bogatymi i biedną większością. Tylko przecież to nie usprawiedliwia przemocy. A ten film pokazuje ją tak, jakby szał, który ogarnia ludzi miał uzasadnienie, był jakimś wyzwoleniem i zburzeniem starego porządku. Ciarki jakie przechodziły mnie podczas seansu podobno są nie tylko moim doświadczeniem.

To właśnie budzi we mnie jakiś sprzeciw i ogromny dysonans: oglądam film, który mnie zachwyca (długo wymieniać: muzyka, zdjęcia, genialna rola Phoenixa, klimat), a jednocześnie mam odczucie, że jest w nim jakiś pierwiastek zła, że poprzez jego usprawiedliwianie twórcy igrają z ogniem pokazując nie tylko historię tego jak zrodziła się postać jednego z najsłynniejszych czarnych charakterów, ale pokazują go jako tragiczną i fascynującą postać wyrastającą na niezależnego bohatera, symbol sprzeciwu dla tych, którzy nie odnajdują dla siebie miejsca w społeczeństwie. Nie brakuje psychopatów, dla których to może być zachęta do tego, by przejść w podobny sposób do historii.
Poruszające i chyba nic od dawna nie zrobiło na mnie aż tak wielkiego wrażenia.

Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Źródło zdjęć:  www.wbep.pl