A mówiły jaskółki, że nie ma co przejmować się reklamą typu: Książka, o której mówi cały świat. Największa sensacja 2018 roku. Ciekawość jednak wzięła górę. Może dlatego, że Pattersona czytałem do tej pory chyba jedynie raz i to dawno temu. A tu jeszcze na spółę z byłym prezydentem? Ciekawy byłoby poznać detale takiej współpracy, czyli kto za co odpowiadał. Mogę się jedynie domyślać, że wszystkie idealizujące głównego bohatera (prezydenta USA) kawałki i program wyborczy na koniec, to dzieło Clintona. Może jeszcze struktura różnych ciał doradczych i funkcjonowania w sytuacji zagrożenia?

Bo za fabułę odpowiada już na pewno rzemieślnik, który się na tym zna. Nie zabraknie więc strzelaniny, terrorystów, bohaterskich agentów ochrony, mądrego przywódcy, który potrafi stanąć oko w oko z zagrożeniem, napięcia, ofiar i ratowania kraju na ostatnią chwilę przed wielkim zagrożeniem. Nawet dla Wielkiego Brata znajdzie się miejsce. Powiedziałbym, że nic nowego. Kto czytywał w młodości mistrzów sensacji i politycznych thrillerów pewnie powie, że to przeciętniak. No może jedynie zagrożenie wiszące na Stanami jest trochę innego rodzaju. Ale ten pomysł też nie jest nowy – chyba nawet w ubiegłym roku mieliśmy podobne rozwiązanie u któregoś z Europejczyków.

Do przeszłości bowiem przechodzą już próby grożenia bombami, skoro nawet na odległość można zadać śmiertelny cios, osłabić przeciwnika. Wystarczy… wirus komputerowy. Tak drodzy państwo – w czasach gdy wszystko jest skomputeryzowane i wirtualne, podłączone do sieci, taki atak może okazać się dużo groźniejszy niż cokolwiek innego. Nie chodzi bowiem jedynie o odcięcie służb od baz danych i możliwości komunikacji – taki ruch uderzy praktycznie w każdego obywatela rozwiniętego kraju. Jak liczyć na pomoc medyczną, jak udowodnić, że ja to ja, jak funkcjonować bez prądu (gdy nawet ogrzewanie jest z tym związane), bez wody (przepompownie), bez pieniędzy (kto trzyma gotówkę, a bank bez informacji o kontach nic nie wypłaci)… Chaos i anarchia byłyby niewyobrażalne, a kraj nawet nie byłby w stanie bronić się przed atakami zewnętrznymi. Wyobrażacie sobie taką sytuację? Oto powrót do „wieków ciemności”.

Prezydent musi więc chwycić się wszystkich sposobów, by powstrzymać taki atak, nawet jeżeli zmuszony jest do tego, by w przebraniu i samotnie udać się na spotkanie z kimś kto twierdzi, że może mu w tym pomóc. O sobie w takich chwilach mogą myśleć jedynie idioci i zdrajcy… Taki idealizm i patriotyzm w nadętym wydaniu może wydawać nam się dość nachalny i sztuczny, Amerykanie zdaje się, że jednak wcale go za taki nie uważają. Oni lubią rzeczy biało-czarne, wyraźny podział na dobro i zło.

„Gdzie jest prezydent” jest właśnie daniem w takim sosie – bohater nawet w trakcie ostrzału pamięta o tym czy ochraniający go agenci mają dzieci i martwi się o to co z nimi będzie, jest gotów poświęcić swój urząd byle tylko ratować kraj, ba, nawet będąc w stanie agonalnym nie chce iść do szpitala, bo musi wykonać misję, a chodząc po mieście rozmawia i dokarmia bezdomnych… Brakuje jeszcze tylko zwierzątek do zaopiekowania. Twardy jest jedynie wobec wrogów i zdrajców 🙂 Z ręką na sercu i z powiewającym nad nim gwiaździstym sztandarem, przy pomocy największego przyjaciela Stanów, czyli Izraela.

Spora dawka sensacji, ale i dużo informacji, które ją trochę opóźniają – całe przepychanki ze współpracownikami, zastanawianie się nad tym czy impeachment dojdzie do skutku, spokojnie można by skrócić. Czyta się nieźle, ale wyidealizowanie bohatera i amerykański styl mocno upraszczający fabułę, po raz kolejny uświadamiają mi czemu nie przepadam za produktami rozrywkowymi zza Oceanu (dotyczy to i filmów i książek). To już wolę dawnych mistrzów, jak choćby Clancy, czy MacLean, bo z nimi mam też masę wspomnień.

Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com
Foto: Ewa Milun-Walczak, www.milun.pl