O „Ciemno, prawie noc”, mimo, że lekturę skończyłem już dość dawno jakoś nie mogłem się zebrać by napisać. Ta książka z jednej strony ma w sobie coś oryginalnego, czyta się na pewno dobrze, ale muszę przyznać też, że drażni jak cholera. Chodzi mi zarówno o pewne rozwiązania językowe, jak i pewne smaczki w opisie rzeczywistości, w tym jak autorka postrzega i pokazuje rzeczywistość. Wałbrzych (ha! wspominałem o tym już przy Sztuczkach) przytłacza nie tylko biedą w infrastrukturze, ale przede wszystkim nędzą mentalną większości mieszkańców. Po Tokarczuk (i Varga ma podobnie) kolejny współczesny autor (-ka), który Polaków (szczególnie tych z prowincji) postrzega jako prymitywne, chamskie, zabobonne (oczywiście katolicyzm opisywany prześmiewczo) postacie, które nie mają żadnych wyższych uczuć. Bo te może mieć tylko ktoś taki jak główna bohaterka – wrażliwa na krzywdę i troskliwa (szczególnie dla zwierząt), może i zamknięta w sobie, ale domyślamy się, że to dzięki temu, że została zraniona. Ona jest lepsza, bo przynajmniej swym egoizmem nie krzywdzi innych. Woli być sama.
Ale oto los popycha ją do powrotu do miasta i do domu rodzinnego. Pisząc artykuł o tajemniczych zaginięciach dzieci, będzie miała też okazję dotknąć własnej przeszłości, odkryć pewne tajemnice. Mamy więc i dramatyczne (i traumatyczne) historie rodzinne, dziennikarskie śledztwo, ale znalazło się też miejsce w tym wszystkim i na odrobinę romansu (wreszcie pozwoli sobie na bliskość?), dotknięcie trudnej historii tamtego regionu (czas drugiej wojny światowej i to co się działo po jej zakończeniu) oraz duuużą dawkę „społecznych” obserwacji. Piszę w cudzysłowie, bo mimo celności pewnych fragmentów, przy dużej dawce natężenia (po jaką cholerę kilkukrotne powtarzanie kilkustronnych bluzgów z forów internetowych?) i pewnym przerysowaniu (domniemane objawienia lokalnego cudaka, handel relikwiami) staje się to nie tylko coraz mniej realne, ale i nudne. Pierwsze sceny z pociągu i uchwycenie pewnego specyficznego słowo i myślotoku przeciętnego człowieka, skaczącego bez ładu i składu od jednego skojarzenia do drugiego jeszcze bardziej absurdalnego były świetne, ale ilu bohaterom można to wkładać w usta?
„Normalnych” jest tylko kilkoro ludzi w otoczeniu bohaterki i o podobnych poglądach, a cała reszta jest nie tylko głupia, infantylna, ale i zepsuta do cna. Ot ciekawe spojrzenie na rzeczywistość. W tym momencie nawet ciekawy pomysł na „dobre anioły”, czyli zdziwaczałe opiekunki kotów przestaje sprawiać przyjemność. Poszczególne sytuacje gdy się te dobre dusze pojawiają pokazują realne zło, ale te wszystkie scenki pełne dziwnych uprzedzeń do religijności i życia prostych ludzi sprawiają raczej wrażenie paranoi autorki niż czegoś prawdziwego. Zbyt wiele w tych wizjach już nie tylko ironii, ale po prostu groteski i sztuczności, co raczej słabo koresponduje z klimatem innych, bardziej osobistych wątków, które choć czasem jakby widziane przez mgłę, są cholernie realistyczne (i moim zdaniem są najmocniejszym punktem tej książki). Chyba autorka nie dostrzega, że równie wiele szaleństwa jest w fanatykach religijnych, jak i w tych, którzy chcą przed nimi nasz kraj obronić.
Chyba trochę tego wszystkiego jak dla mnie za dużo. Ciekawa, mroczna powieść, ale moim zdaniem po prostu „przeszarżowana”. Długo by można pisać o różnych jej niuansach, poszczególnych scenach i wątkach, bo jest ich tyle, że można by z nich zbudować nawet kilka powieści, a nie jedną. Ale to raczej temat na dyskusję w realu o książce, a nie jej analizowanie na blogu.
Różnie tą powieść się definiuje – thriller, kryminał metafizyczny, mroczna baśń, dramat o traumach dzieciństwa (bo współcześnie też ofiarami są dzieci), ale tak naprawdę Joanna Bator wykorzystała różne gatunki i style, by stworzyć rzecz mocną, wyrazistą. Ale czy spójną i przekonującą? To musicie rozstrzygnąć sami.
Ja – podobnie jak w przypadku p. Tokarczuk – pewnie dam sobie kolejną szansę na spotkanie literackie z jej twórczością, bo czuć, że pomysły ma i pisać potrafi. Nie da się zaprzeczyć, że „Ciemno, prawie noc” się czyta i to dobrze, nawet jeżeli chwilami drażni. Mam jednak obawę, że jeżeli znów znajdę tam ten wyczuwalny przeze mnie tutaj zapaszek nachalnego promowania własnej wizji świata, to chyba jednak będę musiał machnąć ręką i poszukać czegoś ciekawszego.
Uwaga! Lektura nie dla młodych czytelników.
Tekst: Robert Frączek, www.notatnikkulturalny.blogspot.com (notka z 16 września 2013 r.)
Foto: Ewa Milun-Walczak, www.miluna.pl