Horst już od dawna ma u mnie zapewniony czas na to, że przeczytany zostanie szybko. Wydawnictwo Smak Słowa powoli uzupełnia nasze zaległości wydając tomy zaległe (zostały już tylko dwa) o komisarzu Wistingu, a ja gdy tylko pojawia się coś nowego, nie mogę się powstrzymać od przełożenia tego na samą górę stosu. I wiecie co? Jeżeli nawet marudziłem przy tomach 1-2, to tym trzecim z kolei facet udowadnia, że potrzebował chwili na to by rozwinąć swoje pomysły i potem już jedynie trzymał równy poziom. Ci, którzy pamiętają „Jaskiniowca”, który wydany u nas był jako pierwszy (tom 6), wiedzą o czym mówię. Wisting jest najlepszy gdy nie jest nieopierzonym policjantem, gdy może liczyć na kolegów z zespołu, ale i sam ma już spore doświadczenie. A do tej sprawy przyda ono mu się jak mało kiedy.

Wszystko zaczyna się tym razem bardzo dziwnie: przed apteką gdzie rozbito szybę znaleziono ciężko rannego mężczyznę, w tym samym czasie spłonął nieduży domek turystyczny, a następnego dnia znaleziono w zatoce opustoszałą żaglówkę – czy te trzy sprawy może coś łączyć? Przełożona komisarza twierdzi, że absolutnie nie i wcale nie zamierza słuchać jego próśb o dodatkowe siły do prowadzenia śledztwa.

Mimo wszystko Wisting nie zamierza porzucić swoich podejrzeń. Będzie sprawdzał każdą poszlakę, chwytał się każdej informacji, by zbliżyć się do wyjaśnienia. Ewidentnie w ich dość spokojnym zwykle po sezonie regionie, dzieje się coś dziwnego, skoro ofiary ostatnich wydarzeń ewidentnie nie są stąd. Do kogo więc przyjechały i w jakim celu, czemu nikt nie zgłosił faktu ich zaginięcia?

Śledztwo poprowadzi policjantów za granicę, choć rozwiązanie wszystkich zagadek i tak znajduje się w Norwegii. Finał – palce lizać!

Pojawia się znajomy z kolejnych tomów wątek Line, córki komisarza, która rozpoczyna karierę dziennikarską i bardzo chętnie naciągała by tatę na jakieś informacje, by móc zamieścić jakiś sensacyjny materiał na pierwszą stronę. Dzieci nie są już małe, żona coraz częściej wyjeżdża realizując swoje projekty, a William Wisting? Robi się dokładnie taki jakiego polubiliśmy. Trochę samotnik, poświęcający się mocno pracy, zaniedbujący swoje zdrowie, ale na pewno nie przekraczający pewnych granic – nie ma więc mowy o schematycznym portrecie alkoholika, faceta przegranego. Horst stworzył bohatera, który nie jest wolny od wad, ale jest też bardzo normalnym mężczyzną, staroświeckim, z zasadami, próbującym nadążyć za zmieniającym się otoczeniem… No i z intuicją, która jeszcze nie raz pozwoli mu na rozwiązywanie różnych spraw.

„Gdy morze cichnie” ma te cechy, za które kryminały tego autora polubiło tyle osób: ciekawie zarysowany proces prowadzenia śledztwa, żmudną robotę policyjną, możliwość obserwowania sposobu myślenia, kojarzenia faktów i zdarzeń, ciekawie zarysowaną intrygę.

Klasycznie, bez fajerwerków, ale na bardzo dobrym poziomie. Cały Horst.

Tekst: Robert Frączek, www.notanikkulturalny.blogspot.com
Foto: Ewa Milun-Walczak, www.miluna.pl